Najnowsze komentarze
A cóż to tu tak poznikało ;) ???
Gratuluję zakupu! Też spotkałem si...
Okularbebe2 do: 2022
Dziękuję, szacunek za start przy t...
DominikNC do: 2022
Nie lubię tego oczekiwania. To już...
Okularbebe2 do: 4:24
Dzieki Calmly. Jak linie papilarne...
Więcej komentarzy
Ulubieni blogerzy
Moje miejsca
<brak wpisów>
Moje linki

18.06.2020 21:50

K1300R

  • Myślałem, że przyjedziesz na GSX-R? - zdanie to padło z nutą zawodu. Wiem, że chciał go zobaczyć. Wiem też, że sam chciałem, aby go wypróbował. Żeby wyraził się o Obłym jako właściciel wielu motocykli tego dokładnie modelu z tamtych lat. Miał skalę porównawczą, sprzedał mi porządny bak i tłumik do niego, ale takie sobie gaźniki. On jeden mógł wypowiadać się na ten temat bardziej.

 

Przyjechałem tam jednak na Wariatce. Właśnie odkryłem, że odkąd ją kupiłem, znalazłem się pierwszy raz pod Walimiem na motocyklu, od baaardzo dawna. I już pierwszy zakręt, tuż po wyprzedzeniu ciągnika koło przystanku w Rościszowie, samo to pierwsze pochylenie maszynki w łuku, od razu zazębiło. Motocykl ominął traktor, dziury, dwójkowy zakręt 180 stopni i łachę piachu, a i tak wszystko potoczyło się szybko, błyskawicznie. Szybciej niż kiedykolwiek w tamtym miejscu, na innych motocyklach. W miejscu, po którym niczego nie mógłbym się spodziewać, bo nic nie mogło wydarzyć się zaskakującego. Yamaha XTX zawinęła rogala na zakręcie i wystrzeliła na prostą w górę. Z niecierpliwością wyczekując następnego nawrotu, a potem następnego. Jeszcze i jeszcze. Tak, to idealny motocykl dla czterdziestolatka, który już wie, jak poprowadzić coś ciężkiego i szybkiego, niebezpiecznego. A potem na swojej motocyklowej drodze tafia na XT660X, siada na jej przednim kole ze względu na zajmowaną pozycję za sterem, a która to wszystko bezinteresownie ułatwia. Bez stawiania najmniejszych warunków i oporu.

 

Od poprzedniego wieczoru zastanawiałem się, czy supermoto to odpowiedni wybór. Chłopaki przylecieli z samej stolicy. Na ośmiu motocyklach. To był ich urlop, chłonęli każdą chwilę jak łyki zimnej wody w gorący dzień. Zazdrościłem im tego luzu. Uznałem, że my tutaj żyjemy zbyt nerwowo na ich tle. Zestresowani. Wśród nich, jedna Hayabusa, jeden Harley i żadnego klasyka. Może poza BMW GS Pawła, który też nie postawił na GSX-R. Który w lutym, w swoim garażu nie odpalił dla mnie ani jednego GSX-Ra. A wtedy w zimie, ja też bardzo chciałem je usłyszeć. Chociaż jednego. Wracałem w nocy, w ulewie i pod wiatr, z pustą paką, ale z kilkoma gratami. Z poczuciem, że koncert na kilka GSX-Rów się nie odbył.

 

  • GSX-R nie nadaje się do jazdy w grupie z prędkością sześćdziesięciu czterech kilometrów na godzinę – wyparowałem.

 

Tak, to było nieuprzejme. Ale też silniejsze ode mnie.

 

Inni też tak mają, że wiedzą wszystko zanim cokolwiek jeszcze się wydarzy. U mnie wizja przychodzi nagle, gdy widzisz zaledwie kilka detali, małych znaków. To niepokoi ludzi. To, że nigdy nie umiałem im wytłumaczyć tego, że patrząc na wszystko bez słowa od dawna wiem jak się stanie. Dzięki temu oprócz szczęśliwego, regularnego schodzenia z linii strzału, popadałem też w tarapaty. Z tego samego powodu: wstydząc się własnej przenikliwości, nie potrafiąc się z niej wytłumaczyć, robiąc coś wbrew sobie, dla dobra ogółu. Nauczyłem się tego na motocyklu. Nauczyłem się także walczyć z tym na motocyklu.

 

Ekipa podziwiała motocyklowe gogle z Wehrmachtu jednego z przewodników, po kolei robili sobie nawzajem z nimi zdjęcia. Podszedłem bliżej. Sięgnąłem po relikt z przeszłości pytając czy mogę, niechcący narzucając władzę, po wyjściu z cienia. W korporacjach nie przepadają za takimi jak ja. Trzymającymi się z tyłu, wychodzącymi na czoło stawki bez uprzedzenia. Bez pardonu. Z Wariatką na kategorię A2 prawa jazdy. Gogle były wspaniałe. Misternie wykonane, zachowane w oryginale, nawet szkło. Nie uwierzyłem. Miały tandetną gumkę i nieporysowane szybki.

 

Dlatego po wielu kilometrach z prędkością 64 km/h, w końcu usiadłem prowadzącemu na ogonie. Zasłoniłem mu widok na współtowarzyszy w lusterku, wywarłem presję. Przyspieszył w odpowiedzi. Nawet więcej, nie pozwolił się wyprzedzić. Zamknął mi drzwi po wewnętrznej zakrętu w taki sposób, że gdybym nie przewidział jego odwetu, skończyłbym tam na betonowym murze. Bez ostrzeżenia ściął nagle i wymownie łuk, który tego nie wymagał. I w ten sposób rozwaliłem spójność peletonu, stałem się intruzem, który podzielił grupę na tych, którzy nadążają i na tych, którzy nie mogą. Mój czas przebywania w grupie właśnie dobiegał końca.

 

Wiem, orbita motocyklowej grupy rządzi się własnymi zasadami. Należy się dopasować. Wtedy jest siła i wszystko działa lepiej. Niestety, mamy z tym problem od zawsze. Mówiąc i pisząc o tym, dlaczego niektórzy nie mogą stać się częścią watahy, przez lata narażałem się ludziom, ostatnio Power Rangersom. Ale też uratowałem ich wiele istnień wytykając im błędy, sięgając do roli wykładni, oceniając bez prawa. Dla ich dobra. Wracali po latach i po kryjomu, przybijając „piątkę” wtedy, gdy nikt nie patrzył i mówili, że jednak miałem rację.

 

Ponieważ czułem co się stanie, zrobiłem to. Wezwałem skrzydłowego, wystarczył jeden sms. K1300R za chwilę był już w drodze, choć prawie dwieście kilometrów dalej. Mimo, że klient zapowiedział swą wizytę po ten motocykl na dwa dni później ruszył na kółko. Przeczuwałem, że coś się kończyło. Że nastał czas na rundę honorową, bo K1300R odejdzie do nowego właściciela. Byliśmy mu to winni. Po pięciu latach z nami.

 

W grupie wyłoniłem potencjał. To była czarna Hayabusa. Potem na jednym z postojów okazało się, że miał na imię tak samo jak śp. kolega od V-maxa, którego inni mu roztrzaskali. Niedługo po pogrzebie. On sam mówił, że nikt inny jeździć jego V-maxem nie będzie. Widziałem uderzające podobieństwo. Nie mogłem się otrząsnąć z wrażenia. Tak samo niewiele mówił, gdy nie było potrzeby, tylko: „w lewo”, albo „w prawo”. Ale gdy taka potrzeba pojawiła się, tak samo potrafił opieprzyć dziadka, motającego się w aucie, zagrażając parkingową „obcierką” na cudzym motocyklu, pozostawionym bez opieki. Nacisnąłem na niego potem w gęstym ruchu. Podjął wyzwanie. Za nami ruszył jeszcze jeden facet na czymś turystycznym i dużym. Grupa przepadła bez wieści. Uciekliśmy. Trzech buntowników. Wariatka w środku. Nie było za mocno, a w sam raz.

 

Pod Ludwikowicami wyminęlismy się z K1300R, który zareagował na nas pozdrowieniem, ale nie rozpoznał Wariatki. Spodziewał się Obłego. Widziałem jednak, że hamuje wahając się, więc przekazałem turystykowi jadącemu za mną, żeby polecieli sami dalej, gdy ja zaczekam na kolegę. To był ten moment, gdy nie mogłem pozwolić na rozminięcie się na trasie z K1300R. To była sprawa honoru. O ile tylko odebrałby telefon. Pogoń nie wchodziła w rachubę. Wariatka mogłaby nie dać rady. K1300R zbyt dobrze jeździł.

 

Postój w oczekiwaniu na górskim parkingu na poboczu przyniósł chwilę wytchnienia. Obok przelatywały motocykle, ale żaden z nich nie wzbudzał już przyspieszonego bicia serca tak, jak wtedy, w 1988 roku widok pierwszy raz na żywo GSX-R, pędzącego na zakręcie na niemieckiej autostradzie. Nie miałem nawet dziesięciu lat. I nie uwierzyłbym wtedy, że po latach w hołdzie trzymać będę w jamie cielsko modelu z tamtych lat. Zaraz po tym, gdy motocykle takie jak CBR1000, CBR1100XX, FZ750, CBR600F, V-max 1200, GSX1000R wodza Masajów, VN1500, R1200GS Adventure, GSR600, GSF1200 z wyjącą trójką, GSF 1250 Broniu, a teraz K1300R z najbliższego sercu otoczenia, przeminą bez wieści. Że stracą zupełnie na znaczeniu. Że wszystko to było dane nam tylko na chwilę. Tymczasowe. Poza CB250R i XJR1300, które wciąż gdzieś tutaj trwają. To wiele i niewiele z tego, co zostało.

 

Nawet CB1300 Magneta wypłowiała, ma nierówne, wolne obroty mimo wtrysku paliwa, nie ma mocy. On sam pożycza ją przypadkowym kolegom i mówi, że mu się „przejadła”. Przecież nawet nigdzie na niej nie był. Czeskie zakręty w pobliżu to wszystko, co ten motocykl zobaczył. Ale może takie jest życie. A kiedyś dalibyśmy się za nie wszystkie pokroić. Nie mówiąc o biedzie, jakiej również z powodu tamtych motocykli, zaznaliśmy. I bogactwu, jakie jednak dzięki nim osiągnęliśmy.

 

************************************************

 

K1300R rozpoznałem z daleka. Nadciągał jakoś tak inaczej, spokojniej, ciszej. Zrobiłem mu kilka ostatnich zdjęć na parkingu i odjechaliśmy w dalszą drogę. Kierunek Srebrna Góra. To Wariatka narzucała tempo, przecięła wszystkie zakręty dynamicznie. K1300R jak na koniec stwierdził, zmuszony był otwierać wcześniej, co słyszałem wyraźnie i ścinać łuki, aby nadążyć, tak jak wtedy, gdy poznałem go z jednym z Masajów na GSX750R K5 i pusciłem ich przodem, bo Broniu ledwo za nimi nadążał. Ale dopiero przy Wariatce zdarzyły się momenty, że K1300R naprawdę nie wyrabiał. Zwłaszcza na naprzemiennych, nierównych, ale szybkich zakrętach, albo krótkich prostych.

 

Siłą supermoto są silne uderzenia momentu obrotowego i efektywność hamowania, oba warunki są możliwe do spełnienia zawsze i niezależnie od pochylenia motocykla, ani tego, gdzie akurat na drodze on się znajduje. Efektem tego jest budowanie niespodziewanie dużej prędkości w krótkim czasie i na krótkim odcinku, na przemian z gwałtownym hamowaniem. Po Wariatce zupełnie nie widać tego, jak bardzo jest szybka, bo zanim ktokolwiek się zorientuje, że osiągnęła właśnie 160 na godzinę i zaraz potem rzuca kotwiczkę Brembo w nagłym, mocnym hamowaniu, jej silnik brumi już po cichutku i z wolna. Udając w niebezpiecznych, albo zakazanych miejscach na drodze, że nic się przecież nie wydarzyło. A wszystko to na luźnych nóżkach, bez jednego wystawienia kolana, czy wychylenia tułowia. Łatwiutko.

 

K1300R w takich okolicznościach kładł się na bokach pod niespodziewanie głębokim kątem, z wystawionym kolanem, przesiadając się na półdupek i na ten widok w lusterkach sam kiwałem głową z podziwu. Albo z wielką siłą hamował skomputeryzowanym układem na elektropompie i sensorach, trzymając się z całych sił kierownicy. Opierając się większemu działaniu siły energii kinetycznej, niż ta występująca w Wariatce. Podczas przyspieszenia piekielnie strzelał z wydechu odcięciem zapłonu, aktywowanym quickshifterem oraz robił to, co zawsze. Świetnie wyglądał. Prezentował muskularne, niejednoznaczne i mroczne poszycie, niepokojąco przelatujące po drodze przy rozdarciu LeoVince'a. Duży rozstaw osi na tamtych drogach na pewno mu przeszkadzał, podobnie jak twardo zestrojone zawieszenie w trybie SPORT, a on i tak dawał radę.

 

Taki był. Pochylony, skupiony na przodzie i linii jazdy z zaawansowanym technicznie zawieszeniem. Z pochylonym, wysokoobrotowym silnikiem o słusznej mocy i pojemności. Z asymetrycznymi reflektorami, z niewielką szybką i opasającymi czołową partię motocykla wlotami świeżego tlenu dla filtra K&N. To duży motocykl i wymagający wiele od kierowcy w pewnym zakresie, wybaczający też wiele w innym. Jego długie klamki sprzęgła i hamulca, sterczały pod śmiesznym kątem na boki, w nieco dziwnych miejscach usytuowano też podnóżki kierowcy. Jakby troszeczkę zbyt daleko z tyłu. Po tylu latach intensywnej eksploatacji i po dość sporym przebiegu, znalazłoby się w nim parę elementów do poprawy, ale to już wkład kolejnych właścicieli. Gdy puściłem go przodem, patrzyłem głównie na niego. Widziałem jak osiąga limitowane elektronicznie 250 na godzinę. Wypuszczał specyficzny zapach spalania bogatej mieszanki pod obciążeniem i jakby jednak oleju, ale co ważne, bez jednego obłoczka, który przecież zdarza się nawet mniej wyeksploatowanym motocyklom.

 

Przez te lata ze trzy razy stracił przód na moich oczach, ale uratował to i pewnego razu widziałem jak pomogła mu elektronika podczas hamowania awaryjnego w zakręcie. Jeździł zawsze zbyt blisko mnie z tyłu, jakby nie uznawał, że przecież mógłbym popełnić błąd i nie słuchał próśb o zwiększenie tego dystansu. Jakby wiedział, że przez to, że siedzi na moich plecach, nie mógłbym pojechać szybciej z obawy przed jego najechaniem i kolizją, w razie zmiany sytuacji na drodze.

 

Na alpejskiej autostradzie przespał w ten sposób zamknięcie gazu przez prowadzącego duet Bronka przy 190 na godzinę przed zajeżdżąjącym pas samochodem, przechodząc po jego lewej stronie przy bandzie niepokojącym, pełnym ciągiem w ogromnym zaskoczeniu.

To właśnie Wariatce, jako pierwszemu motocyklowi udało się skutecznie strzepnąć go z pleców na znaczną odległość, na nieznanej jej drodze. I wcale nie potrzebowała do tego wielkiego zaangażowania. Żadnej, specjalnej i wyższej techniki jazdy.

 

Mała szyba K1300R wywoływała potężne turbulencje kasku już od 150 na godzinę, a zużycie paliwa było śmiesznie małe. Zawsze.

 

Uwielbiałem ten motocykl za całokształt. Za to, że Niemcy pokonali Japończyków. I w jakimś sensie również Włochów i Brytyjczyków. Przez ten cały czas i we wszystkich dostępnych nam warunkach, naprawdę nikt nas nie wyprzedził. To sprawka K1300R, który wywierał presję. To był zaszczyt, otwierać gaz w jego towarzystwie.

 

 

 

Komentarze : 3
2020-07-06 13:47:38 okularbebe

Tak panowie. Człowiek ma chwilę słabości, odnosi się do tego co było, ponieważ dopiero z perspektywy czasu może dostrzec wagę historii. Potem wrzuca jedynkę i daje czadu po bocznej drodze. Dzięki temu co było, a nie jest.

Calmly taa, masz sto procent racji. Nasz odcinek testowy wiodący pod górę i pod wiatr wykazał jednak coś jeszcze w supermoto. Mianowicie przez to, że są lekkie, nie mogą mieć zbyt mocnych i tym samym ciężkich silników.

A więc gdy droga biegnie zakrętami pod górę, tracą parę do tego stopnia, że sam poczułem się jakbym spadł na sam początek motocyklowego rozwoju, na motorowerki dla dzieciaków. Nie ma już tego otwarcia w przepustnicy w środku zakrętu.

Bajson dzięki za dobre słowo, ale pisanie o motocyklach nie przynosi żadnych korzyści. Bo jest przeciętne. Nikogo tak naprawdę to nie obchodzi. Tematyka też się wyczerpała już dawno. Napiszę jednak czasem, bo to lubię. I tylko tyle.

Książka raczej byłaby przesadą. Motohistorie przeplatają się i łatwo ocierają o nudną monotonię. Wiele wątków, w które chcielibyśmy wierzyć jest jedynie udawanych. Poza tym trzeba też mieć coś do powiedzenia. Cieszy jednak samo to, że ktoś tutaj czasem zagląda. To na razie musi wystarczyć.

2020-07-05 18:15:14 Bajson

Tak przemijanie. Chęć powrotu do dawnych lat, do młodości a może nawet i dzieciństwa gdzie wszystko było proste i miało swoje miejsce.


Wróciłem po 1.5 roku na moto _ tyle naprawiałem.
Nadal się pytam kiedy ten blog zamieni się w książke !!

2020-06-20 09:56:49 Calmly

Przemijanie, które zazwyczaj wyzwala niepokój wśród ludzi, jest częścią trwania, ciągłego procesu stwarzania na nowo. Może dlatego że pewne chwile chcemy zatrzymać i mieć do nich nie ograniczony dostęp jak do fotografii? Dlatego wyczuwamy je intuicyjnie i chcemy aby się zadziały, możliwe że ten pierwszy i ostatni raz, aby mieć co wspominać.

K jeden trzy R jest bardzo ładnym motocyklem. Nie znam go od strony tech, ale zawsze wywoływał pozytywne wibracje. Sam nawet rozważałem możliwość zakupu tego motocykla, tylko modelu S. W konsekwencji padło na XX&#8217;a, znacznie tańszy i wcale nie taki brzydki. Najbardziej co lubię w modelu niemieckiej marki to jednostronny wahacz, z ukrytym wewnątrz kardanem - który pracuje cichuteńko, oddając jedynie słuszne dźwięki pracy silnika - i tylna, wyeksponowana, misternie wykonana w ażurowej formie felga. Przepiękna.
Ten bolid ma 140Nm momentu obrotowego który nawet nie zdąży wypłynąć, kiedy wariatka odjeżdża z miejsca, niesiona na fali raptowności singla 660, oddającego moc natychmiast.
I wcale nie trzeba mieć drogo, mocno i szybko, aby dać klapsa flagowym modelom znanych marek. Dlatego ze supermoto jest bezkonkurencyjne w ucieraniu nosa, przez idealne dobranie wielu składników, których głównym słowem przewodnim jest LEKKO.

  • Dodaj komentarz