Najnowsze komentarze
A cóż to tu tak poznikało ;) ???
Gratuluję zakupu! Też spotkałem si...
Okularbebe2 do: 2022
Dziękuję, szacunek za start przy t...
DominikNC do: 2022
Nie lubię tego oczekiwania. To już...
Okularbebe2 do: 4:24
Dzieki Calmly. Jak linie papilarne...
Więcej komentarzy
Ulubieni blogerzy
Moje miejsca
<brak wpisów>
Moje linki

27.05.2018 22:43

Pod wiaduktem

Posprzątałem żonie chałupę, a potem przetestowałem szybko FJ1200 dla mdlejącego pod moimi drzwiami z troski o swój motocykl kolegi. Oddałem mu tę starą maszynę wraz ze słowami: „Porobił ci uszczelniacze, zawory, kolektor wydechu i olej, to fakt. Jednak dwójka się kończy, coś ciągle klepie, łożysko główki do wyrzucenia i nie ma hamulców. Ale to Japonia, więc i tak będzie działać”.

 

A potem zabraliśmy do plecaka wszystko to, co potrzeba zabrać ze sobą w piątkowe wieczory, przemieniające się nie wiadomo kiedy w soboty i pojechaliśmy na rowerach pod obwodnicę za miastem. Wskazałem chłopakom to miejsce, bo rozmowy i śmiech, które nie gasły, to nie wszystko, czego tam oczekiwałem.

 

U mnie w domu słychać pędzące tam głośne i szybkie motocykle. Ci naprawdę szybcy nie zamykają na zjeździe z wiaduktu po drugiej stronie, gdy przy dużej prędkości trzeba pochylić się do wyłaniającego się zakrętu i/lub wyprzedzać. W ogóle niewielu słychać tam takich, którzy tam nie zamykają. My nie zamykamy, ale chciałbym zobaczyć to z bliska i usłyszeć z boku u kogoś innego. W piątek miałem taką szansę.

 

Czekałem na to nawet wtedy, gdy wraz z upływającymi godzinami i płynnymi zawartościami szkła, z podnoszonych treści wysypywały się ostatnie resztki sensu. I do nastania soboty nie przyjechał nikt. Szybkie, mocne motocykle przeżywają kryzys spadku popularności. Kiedyś było to nie do pomyślenia w piątek wieczór nawet w mojej okolicy. Czyli, że spośród znanych i bliskich mi CBR1100XX, GSF1250, CB1300, XJR1300 czy K1300R, nie produkują już dziś żadnego z nich. Najdłużej bronili się w stawce GSF i XJR.

 

***********************************

 

Obły zgasł bez uprzedzenia tuż przed skrzyżowaniem, podczas zrzucania biegu. Dosłownie rozkraczył moje nogi w niewygodnej pozie zatrzymując się nagle w odrobinę zawstydzających dla każdego motocyklisty okolicznościach.

 

Prawy kierunkowskaz migał niepotrzebnie, a lokalizację neutralnego położenia skrzyni biegów uniemożliwił mi niepracujący silnik. Motocykl nie chciał odpalić podczas dwóch prób restartu i zapewne tuż przed jego zalaniem zdałem sobie sprawę, że zapomniałem wyłączyć układu ssania po zimnym rozruchu. To przez Bronia, który nie każe pamiętać o takich duperelach. Z teatralnym fochem, bo jęcząc niechętnie i długo swym starym rozrusznikiem, odpalił w końcu i mogłem ruszyć dalej. Od jakiegoś czasu nie wkładam już do plecaka dodatkowych narzędzi i trytytek, gdyż Obły działa jeszcze lepiej, można mu już trochę zaufać. Jakby wiedział, że lądując w jamie obok młodszego o dwadzieścia lat GSF, ocalał.

 

Na razie lubię jeździć na tym motocyklu nie holując za sobą nikogo. I nawet mimo tego, że wielu bardzo nalegało, żeby ich o tym uprzedzić i zabrać ze sobą. Jeszcze nie. Przeczuwają, ze coś ich omija, coś szczególnego. Choć to nic wielkiego, a jednak. A ja jestem zbyt rozproszony zjawiskiem jakie wtedy, na tym prawie trzydziestoletnim motocyklu zachodzi. Atmosfera, która takiej rundzie towarzyszy, nie pasuje według mnie do tego wszystkiego, co współczesne, motocyklowe otoczenie proponuje.

 

To celebracja. Wtedy Obłemu jest obojętne to, jaki motocykl w okazyjnej cenie jest do kupienia na ogłoszeniowym portalu, czy ktoś może dać mu lajka na fejsbuku, czy też jak wygląda oferta jakiegoś dealera. Ani wszystko inne z tego, co oferuje świat. Liczy się tylko jazda. I droga. Nieważny jest upływ czasu, a dzięki temu sama jazda wcale nie musi być długotrwała, zajmować go zbyt wiele. Jeśli chodzi o drogę, to może być nawet ta w najbliższej okolicy. Jedna z ulubionych. Równa i w pełnym słońcu, z rozgrzanym asfaltem. Blisko domu i przez lasy. Czyli tu, gdzie kiedyś wszystko to się zaczęło. I jednak nie minęło.

 

Opuszczam blendę wizjera specjalnie, jakby chcąc wraz z tym motocyklem oddzielić się od świata. Pokonuję ostry, ślepy zakręt przy lesie utrzymując stówkę na blacie i otwieram gaz. Jadąc w tamtym miejscu na Broniu, niewiele dalej mogę mieć nawinięte 180. Tutaj nie udałoby się to tak nagle, więc poprzestaję na 120 i nasłuchuję postukiwań odbijających się od kasku owadów. Nie chcę jeszcze pobrudzić zbytnio motocykla ich krwawiącymi strzępami.

 

I tylko przy tej prędkości mogę poczuć dawną wibrację i zdążyć dostrzec niemal z naprzeciwka wszystkie te stare, lecz wciąż silne emocje. I tak przyłapany, wymownie odwrócić i obejrzeć się za nimi. Zaraz potem wstrząsnięty, próbuję oderwać się nawet od własnych myśli, skupić tylko na tym, żeby nie wisieć na motocyklu jak wór ziemniaków i nie dać się zabić. Nawet jeśli to wszystko dzieje się pomiędzy tymi strasznymi chwilami na drodze, gdy jadąc obok K1300R lub CB1300 trzeba przywalić grzmotem, jadem i ogniem.

 

Teraz wystarczy być umiarkowanie szybkim, ale równie uważnym. I odebrać lekcję, jak to jest na starym, japońskim motocyklu. Do zespolenia z maszyną na drodze nie stoi już ani jej zbyt długi zbiornik paliwa, ani nisko i daleko w przód wysunięte clip-ony. To dlatego, że po latach znów nauczyłem się siedzieć na tym motocyklu tak, jak wtedy gdy byłem młody. Czyli wygodnie. Nawet jeśli motocykl jest niekomfortowy, twardy, a kontakt z nim nie jest w żaden sposób filtrowany. Jego charakter z dzisiejszej perspektywy to z pewnością stary styl prowadzenia. Ale w tamtych czasach był on najlepszym superbikiem, jaki trafił się wtedy światu. W porównaniu do współczesnych trendów i rosnącej mocy z elektronicznym wsparciem, jazda na gsx750r to koncert na żywo. W porównaniu do wystudiowanego, syntetycznego, obecnego standardu jest wprawdzie wolniej, bardziej bez prądu, ale na swój sposób o wiele mocniej. Tak to wygląda w porównaniu nawet do Bronia, czyli zwyczajnego GSF1250, mającego więcej lekkości w odepchnięciu i łatwości w prowadzeniu. Nie wspominając nawet o odpowiedniku, czyli kosmicznym, dzisiejszym GSX-R 1000R, o którym mogę jedynie poczytać. Bo o nim to już nawet nie marzę.

 

Czasem z Obłym na drodze mijam ludzi, których świata nie chcę zakłócać, a których drogi przecinają się z moimi szczególnie wtedy, gdy nie powinny. Widzę to, jak ten motocykl zwraca na siebie ich uwagę. Czasem są to napakowani koksem cwaniaki w audi A6 na stacji paliw, którzy przestają się śmiać i śledzą każdy ruch ruszającego z miejsca Obłego. Innym razem skórzany gość na biało – niebieskiej, kosmicznej S1000RR, którzy pozdrawia mnie jako pierwszy, w ostatniej chwili odwracając za mną głowę na widok podwójnego reflektora i charakterystycznej sylwetki. Czasem to zaniepokojona, wyjątkowa kobieta, która niby nie patrzy, ale wszystko widzi.

 

Taki jest Obły. Zamyka gaz na wiadukcie z racji wieku, choć wcale nie musi.

Komentarze : 1
2018-05-29 17:37:10 jazda na kuli

Taki youngtajmerek bajeczka. Mi się marzy zx7r w tych krzykliwych pastelach lat osiemdziesiątych...ale wiem, że i tak nie bede takiego miał :)

  • Dodaj komentarz