Najnowsze komentarze
A cóż to tu tak poznikało ;) ???
Gratuluję zakupu! Też spotkałem si...
Okularbebe2 do: 2022
Dziękuję, szacunek za start przy t...
DominikNC do: 2022
Nie lubię tego oczekiwania. To już...
Okularbebe2 do: 4:24
Dzieki Calmly. Jak linie papilarne...
Więcej komentarzy
Ulubieni blogerzy
Moje miejsca
<brak wpisów>
Moje linki

16.10.2020 17:46

Wypalanie traw

 

Od jakiegoś czasu rażą mnie te chińskie linki i tanie przełączniki w Wariatce. Widzę to, z jaką pobłażliwością wykonano klamki z tworzywa sztucznego bo takie są tanie i przy tym powinny wytrzymać uderzenie o glebę bez pęknięcia. W jaki gówniany sposób są naciskane. Przeciętny, trekingowy rower z decathlonu ma na pewno więcej finezji działania w podobnym osprzęcie na kierownicy. Oraz jak rozpaczliwie mizerny panel wyświetlacza rozplanowano, nie ma tam nawet obrotomierza. Zdając sobie sprawę, że taki właśnie jest minimalistyczny charakter tego motocykla, dziwi jednak to, jaką zagadką okazał się potężny zacisk od Brembo. Świetnie blokuje przednie koło przy 120 na godzinę w awaryjnym hamowaniu. Ale na nowych, złotych klockach długo nie pozwala na swobodne obracanie się tarczy i koła trzymając ją w lekkim, szurającym uścisku, którego powodu do dziś nie rozpracowałem. W przypadku japońskich zacisków nawet marki „no name”, nie zdarzały się takie przypadki w moich motocyklach. Tak, poziom płynu hamulcowego jest w porządku, tłoki czyste, niezapowietrzone, a mimo to nie chcą cofnąć się po hamowaniu o tyle, żeby zrobiło się luźniej. Tylny zacisk od tej samej firmy z kolei opadł z sił od samego początku. Działa prawie tak samo słabo, jak japońskie badziewie tylne w Obłym, którego nie ma sensu używać. Smoku z tyłu ma żyletę w tym porównaniu, a z przodu jeszcze ostrzejsze zaciski niż te od Brembo. To czysta przyjemność wykańczać dzięki nim proces każdego hamowania.

 

No i ten numer VIN bez literki „J” na początku ciągu oznaczenia XTX... Czyli, że już nie Japonia. Czyli, że nie była już produkowana przez japońskiego pracownika o sumiennej mentalności. Zamiast niego robił to europejski, niemyślący związek zawodowy montując podzespoły z tureckich i chińskich elementów o różnej jakości. Yamaha XT660X to już nie XT600, niestety. Miałem takich cztery, dlatego jest małe porównanie.

 

Od Skoroszyc asfalt był przez chwilę suchy, więc przyspieszyła do 150. Wcześniej, opuszczając sznur samochodów jadących uparcie 80tką, w którym Wariatka utknęła na kilka kilometrów jazdy w deszczu, jej tylna opona wierzgnęła dziko szukając przyczepności na podłożu. W dodatku stało się tak podczas przyspieszania i przekraczania białych pasów na osi mokrej i zimnej jezdni, na piątym biegu. Bo były śliskie jak lodowata szklanka. Nawet jak na niewielką moc maksymalną, o wartości poniżej 50 mechanicznych koni, warunki były dość trudne. Jesienne. Wiało mocno i miejscami lało.

 

Sino

 

Onegdaj często w takich okolicznościach wyjeżdżaliśmy. W czasach zamierzchłych, gdy wielu innym pod wpływem zimna i wilgoci coś podobnego nawet nie przyszłoby do głowy. Nie wiem, jakim cudem znalazłem się jeszcze raz na szosie wbrew modzie. Poczucie samotności bywa wówczas wyraziste. Od dawna było tak, że nie udawało się już dłużej wlec kogoś za sobą na plecach, jeśli nie chodziło tylko o pieniądze. I dobrze.

 

Od pewnego czasu skromne możliwości Wariatki, mimo jej pełnej gotowości do skoku w każdej chwili, stały się powodem do porzucenia jej w Jamie na kilka smutnych tygodni. Wyparł ją nie tylko Obły, który pod koniec dogasającego sezonu buczał głośno wolnym wydechem i pożerał zakręty ze skutecznym przeciwskrętem, na fali jednak dzikiej mocy. Ale wyparł ją również Smoku, od pewnego czasu nowy w Jamie sprzęt o dobrym prowadzeniu i lepszych manierach. W dodatku mrucząc niskim tonem pracy dużego silnika, sypiąc niutonometrami w całej tej swej aurze natury big bike'a wyparł Wariatkę, bo po prostu lepiej wygląda. Jego sylwetka jest nasycona, mechanicznie gęsta. Wprawdzie w kontekście współczesnych maszyn dziś już tak dużym nie jest, ale przez wiele lat taki był. Był królem, który wciąż prowadzi się tak precyzyjnie, jak nie przymierzając XTX660. Dlatego na jego tle, jej największe walory, jakimi jest precyzyjne prowadzenie straciły na znaczeniu.

 

Bo przydługawy i przyciężkawy na postoju XJR1300, w trakcie lotu staje się lekki jak piórko i w dodatku przenosi na kierownicę niewielką wibrację opon, jakie powstają na fakturze powierzchni albańskiego asfaltu z lat 70tych, który wciąż jeszcze można znaleźć w okolicy. To oznacza świetną komunikację z maszyną, na jaką Smoku nie wygląda. Broniu tego nie miał. Ha! Nawet mały GSR600 też nie.

 

Cztery lata temu, inny XJR1300 był nowy i wtedy mogłem go wypróbować w ramach testu, ale nie zwróciłem na to uwagi. Jako nowy egzeplarz poszarpywał zasilaniem i jak na moje ówczesne potrzeby wcale nie miał mocy. Później Broniu 1250 na dwururce wyścigowego wydechu od IXrace, wyparł go bez litości z areny wspomnień swym gładkim napływem jadu, od razu. Na poziomie 3000 obrotów, czyli od najmniejszego otwarcia gazu. Dziś nie ma to już znaczenia. Zamiast mocy potrzebna jest już tylko atmosfera.

 

Ale sina szarość sobotniego, zimnego popołudnia w październiku, podmuchy wiatru i deszcz padający zewsząd to odpowiednie warunki dla Wariatki. Bo jest ciut lżejsza i łatwiej przychodzi mi ją pobrudzić, upodlić, a później umyć. Smoku po prostu źle wygląda, gdy jest brudny. Jemu nie przystoi zostać upokorzonym przez błotnisty syf z drogi.

 

Starego Obłego na taką pogodę również szkoda topić i ubłocić. Dlatego akurat Wariatka.

 

Obłoki pary i ruiny

 

Szła świetnie. Z wysokości obwodnicy Nysy i Otmuchowa mogłem obejrzeć układ ciężkich chmur przede mną w górach, a po pochylonych drzewach przeanalizować kierunek wiatru i opadów. Łatwiej dzięki temu zaplanować kierunek jazdy tak, żeby przynajmniej na początku trasy od razu nie przemoknąć. Wzdłuż granicy po czeskiej stronie można było spotkać tylko krowy na pastwiskach. Dla Czechów to też jest koniec świata. Droga wiodąca do Bilej Vody jest ślepa i nie ma dalszego przejazdu chyba, żeby skręcić i wrócić przez granicę biegnącą wzdłuż z powrotem do Polski.

 

Pod opuszczonym klasztorem zatrzymałem gorącą od pędu Wariatkę, ale nie podziwiałem pustych okien, pamiętających dzieje sprzed ponad dwóch setek lat. Nie wjechałem na dziedziniec tego przybytku, by podziwiać stare klamki i przeciekające rynny, czy też aby sprawdzić, czy zegar na kościelnej wieży jeszcze działa. Miałem gdzieś  czeski reżim, który więził tam duchownych przez czterdzieści lat za komuny. Znam już trochę tych „hawranków” i wiem, że szczególnie oni mogą być bezwzględni i przebiegli. Nie wzruszał mnie smutek zapomnianego miejsca i ocena beztroski zawiłej natury ludzkiej i polityki.

 

Ale kiedyś też jeździliśmy posiedzieć na ruinach. W taką samą pogodę, w podobne miejsca. Na motocyklach i motorowerach. W jedynym słusznym składzie. W soboty.

 

Przyleciałem motocyklem przez ulubiony fragment drogi, trzymając otwarty gaz tam, gdzie tylko się dało. Zakręty choć wąskie, były czytelne, dobrze widoczne z daleka. Jeden przechodzący w drugi. Łatwe do pokonania dynamicznie. Pusto, czysto, choć brzydko. Lasy, gdzie podobno bywają wilki widniały tylko na wierzchołkach gór po lewej, a cała reszta to łąki i pastwiska. Nieprzebyte. Bezdrożne. Poza tą krętą szosą o świetnej choć mokrej i zimnej nawierzchni.

 

Z Wariatki kapała woda podniesiona z jezdni. Ociekała też błotem, które wyrzucone w ten sam sposób przez przednie koło w górę, wybuchało kroplami wody w świetle reflektora trafiając na opór powietrza wytworzony przed dziobem motocykla. Był wciąż dzień, ale na tyle mroczny, żeby sztuczne światło żarówek motocykla kłuło jaskrawo w oczy. Para wodna unosiła się przez chwilę z chłodnicy, tworząc małe obłoki wokół, a wtrysk paliwa podawał nieustannie i miarowo dawkę do spalania. Silnik postukiwał cyklami pracy bez skazy, odpowiadały mu tłumiki. Tak to właśnie ma wyglądać. Gdy świat pędzi w szaleństwie, motocykl zatrzymuje się w nieokreślonym miejscu w sobotę, a jego silnik wciąż działa. Mimo lat, przebytych kilometrów, wiatrzyska, ulewy i rzeki wody po drodze. Mimo erozji.

 

Kobieta mówi, że Wariatka z gąbką na poprzeczce kierownicy wygląda tak, jak bmx dla wyrośniętego dzieciaka. Ma trochę rację. Ale gdy pomiędzy Ziębicami, a Gromnikiem przecinała powietrze mimo wściekłych porywów wichury, zrywającej żółte liście i grube gałęzie, miała w sobie coś pierwotnego. Była nie do zatrzymania. Nawet wyprzedzała znów wszystko na swej drodze. Nie zawahała się nad tym, czy zawrócić, gdy nowe, złe znaki poinformowały o zamknięciu drogi na amen przed nią. Nie wracała jeszcze do Jamy. Nie miała takiego najmniejszego zamiaru.

 

Dymy

 

A te jesienią snują się nisko. Ich woń pochodzi z tego, co zostało spopielone w kominach domostw, wyziębiających się i ogrzewanych, w kółko i od zarania. Woń od śmieci, drewna i węgla. Ale tam, gdzie wiodą boczne, krzywe i wyboiste drogi pod lasem, ich źródłem bywają też wyschnięte liście kukurydzy w polu. Dymią na biało i pachną najbardziej, zasłaniają też widok drogi. Wariatka przecina te kłęby. Wdycha spaleniznę i leci dalej. Na przestrzeni tych dziejów, mimo deszczu i wichury.

 

Zamknięte drogi nie stanowiły przeszkody. Zakazy ruchu, wjazdu i przejazdu. Za wyjątkami. Nic nie znaczyły. Przeszkadzały tylko. Wariatka omijała je podrzucając przednie kółko z gazu. We wioskach pod Gromnikiem kładli nowy asfalt na kilku wąskich drogach. Przecież stamtąd zostało wywiezione na złom wszystko Jelczami bez mocy piętnaście lat temu, a ten asfalt kładą dopiero teraz. To już nie pomoże. Te akurat poniemieckie wsie takie już pozostaną. Opuszczone, zimne i mokre. Bez dymu w kominach.

 

Ciężarówka drogowców na fajrant zepsuła się na podjeździe na Gromnik. Ominąłem robotników na wąskiej drodze patrząc jak marzną i mokną, czekając na powrót w deszczu. Nie zamykając drzwi starej budy kabiny, mimo ulewy palili byle jakie papierosy, których dym pod kaskiem wyraźnie poczułem. Droga była zamknięta i łysa, bo wycięli też wszystkie tamte stare drzewa. Wariatka przejechała po taśmach odgradzających stare od nowego. Nie powinno jej tam być. Wiatr odwiązał końce taśmy. Podrzucane podmuchem mogłyby się wkręcić w szprychy.

 

Padało mocniej, więc na postoju, zrobiłem zdjęcie Wariatce nie zdejmując kasku. Tak było cieplej. Krople tłukły o szybę wizjera. Nie wpadając w oczy, ale zasłaniając widok na świat. W tle widać było mokry wierzchołek góry. Chłopaki raz zostali tam na noc. Szkoda, że nie było mnie tam wtedy z nimi. Nasze orbity przecinały się tylko od wielkich okazji. Raz na biliony lat w kosmosie. I wtedy było święto.

 

Podczas zjazdu z góry można było odwracać głowę w bok. Wtedy pęd wiatru zdmuchiwał krople z wizjera i chwilami widać było mokrą drogę do domu.

 

Robiło się coraz zimniej. Na dawnej linii frontu droga ustawiła motocykl tak, że wiatr wiał w plecy. Niewielka moc Wariatki odczuwa z wielką ulgą takie ułatwienia. Idzie wtedy jak wściekła i aż tak, że nie chce się wracać do domu mimo zapadających ciemności. Na miejscówce, gdzie Obły kilka lat temu zjarał kapcia i pozostawił ślady na asfalcie nie wyłączałem singla 660. Mimo tego, że bolała ręka od otwierania gazu ponad miarę, doceniałem rolę tej niezawodnej maszyny, patrząc jak paruje od gorąca w zimny dzień.

 

  • Niewiele pali, ze cztery litry na sto – pomyślałem widząć na drogomierzu wyświetlacza dystans prawie 200stu kilometrów pokonanych tamtego popołudnia. A wszystko bocznymi drogami. I wciąż jeszcze nie zaświeciła się kontrolka rezerwy – To bardzo dobry motocykl. Chociaż słabiutki i nie całkiem japoński.

 

Inne motocykle

 

Pod Strzegowem zobaczyłem biegnącego szosą pod wiatr i w ulewie prawie nagiego faceta w szortach, o sylwetce opalonego Atlasa.

 

Pomyślałem na ten widok, że skoro aż tak można się rozebrać podczas jesiennej ulewy, to nie jest jeszcze tak źle jak na jazdę na motocyklu.

 

Biegaczem okazał się zresztą Adam, kolega z podwórka, który od lat dba o formę, a przez którego też wszystko to się zaczęło. O którym kiedyś tutaj wspominałem. Woził mnie na emzecie 250 gdy miałem 12 lat i jako dzieciakowi pożyczył jawe 350, na której o mało nie zginąłem na zakręcie pod własnym domem. A którą tego samego dnia wieczorem pijany roztrzaskał. Wtedy też była chyba jesień i zdaje się, że po deszczu.

 

Rozpoznał mnie i biegnąc pozdrowił. Później powiedział mi, że od razu wiedział, że wtedy na motocyklu w taką pogodę tamtędy przejeżdżać mogłem tylko ja. To miłe.

 

Ubranie od Modeki nieco przemokło, ale w granicach normy. Brudnej Wariatki nie umyłem od razu, nie chciało się. Ale jej nową tarczę hamulcową, zamówioną we Francji już po kilku dniach od tamtej soboty pokrył nalot korozji. Coś mi mówi, że XTX nie przetrwa próby czasu. Bo na przykład Obły z 1990 roku po wymianie zbiornika paliwa na nowszy, wciąż nie ma rdzy. Jego tarcze i śruby są jak nowe. Ale to były inne motocykle. Dla innych ludzi. Na przykład dla mnie.

 

Ponizej link do ujecia jak jezdzi Wariatka gdy świeci słońce. Trzeba nadmienić ze droga wiedzie pod górę i stąd tak szerokie otwarcie przepustnicy bo słabnie:

https://youtu.be/xTmG6aKg1SQ

Komentarze : 3
2020-10-17 11:18:52 okularbebe

Dzieki chlopaki, słuszne uwagi. Postanowiłem że zrobię jeszcze jedno kółko 200kilometrow i jesli sie nie rozejdą albo nie ułożą to zacisk i pompka pójdą na stolik.

Pozdr

2020-10-17 09:02:52 Calmly

Siemka
Jeżeli zacisk przy przednim kole trzyma na nowych klockach a tłoki wyglądają świeżo, można sprawdzić jeszcze pompę hamulca. Należałoby ją rozebrać i wymienić gumki wszystkie na nowe. Miałem taką sytuacje w rowerze i po wymianie hamulec puszczał zacisk pływającej tarczy. Klamka stwardniała a dozowalność jak i czucie wzrosły do najwyższej, pierwotnej wartości. Zabieg nie drogi. Można spróbować.

Jesienne wypady motocyklem w pogodzie o której piszesz nie były rzadkością prawie ćwierć wieku temu. Pogoda była jakby drugoplanowa. Najważniejsze było mieć trochę benzyny w zbiorniku i to tyle. Chęci były zawsze. Włóczęga po leśnych duktach potrafiła nawet wywołać spocenie się organizmu, odzianego w dziurawą kurtkę z poprzedniej epoki. To tam spędzałem większość wolnego czasu w siodle ETZ150 .

Wariatka taka ma być. Sam chętnie potrzymałbym ją w garażu. Dlatego że otwiera szeroko drzwi dostępu do każdej drogi, w każdych warunkach.

Drewniana wieża na Gomniku dawała niesamowity widok, będąc ponad koronami drzew. Pozwalała widzieć Opole, Wrocław jak i jeziora Otmuchowskie za jednym strzałem. Otwierała percepcję na maxa, otwierała umysł. I mimo paraliżującego lęku wysokości zawsze musiałem na nią wejść. Miała jakieś dwadzieścia pięć metrów wysokości i trzeszczała kiedy zdobywało się jej szczyt.Dzisiaj już jej nie ma. Zastąpiona przez inną, współczesną, z której widać zupełnie nic. Jedynie środkowe gałęzie dużo wyższych buków...
Sposób i kierunek działań tamtych niby władz pozostawię bez komentarza.

2020-10-16 18:43:44 jazda na kuli

heja, kiedyś założyłem złote sds'y na tył do Tigera, dedykowane dla niego i okazało się że jak dostały temperatury to same hamowały. pomogło zeszlifowanie nieco ich powierzchni- były za grube. co do rdzewiejących tarcz to w Z1ooo'u nic się nie działo a w Triumphie lekko dostały wody i już był nalot. chociaż ogólnie były super - sprzedałem go z przebiegiem 55k i wciąż były grube jak z fabryki...
" zamiast mocy potrzebna jest już tylko atmosfera " ...dobre!
pozdrowionka

  • Dodaj komentarz