• » RiderBlog
  • » motolupa
  • » Romeo i Julia - część czwarta z tych oddzielnych - finał
Najnowsze komentarze
A cóż to tu tak poznikało ;) ???
Gratuluję zakupu! Też spotkałem si...
Okularbebe2 do: 2022
Dziękuję, szacunek za start przy t...
DominikNC do: 2022
Nie lubię tego oczekiwania. To już...
Okularbebe2 do: 4:24
Dzieki Calmly. Jak linie papilarne...
Więcej komentarzy
Ulubieni blogerzy
Moje miejsca
<brak wpisów>
Moje linki

24.08.2020 22:54

Romeo i Julia - część czwarta z tych oddzielnych - finał

Czesi pokazali skrót Obłemu.

 

Nieznajoma dla niego droga była wąska, dość nierówna. Wiodła przez górskie, zacienione lasy coraz wyżej, by w końcu opaść pośród słonecznych łąk i wsi w dół. Idealnie dla sprężystej, żwawej i lekkiej Wariatki, trochę gorzej dla Obłego. Jechali tamtędy spokojnie, RSV1100 powarkiwał nie zaniepokojony, czasem tylko wypuszczając z rąk kierownicę na włączonym tempomacie, a R1 dudniąc prowadził. Ogony ich mrocznych poszyć mieniły się ledowymi źródłami czerwonego światła bez poświaty, podskakiwały twardo na uskokach asfaltu. Symbole, którymi były sportowe, przytarte działaniem mocy opony, pochylone sylwetki, kolorowe buty, czy kosmicznie wyglądające wahacze i wydechy, mieniły się przed Obłym w trójwymiarze. Mógł dzięki temu przyjrzeć się z bliska, jak wszystko popędziło do przodu. Jak stara wiara straciła na znaczeniu. Jak bardzo zmienił się przekrój materii i punkty odniesienia. Że stare, zawsze w jakiś sposób pachnące silnikowe moce, przeminęły sto lat temu. Że współczesne motocykle nie mają żadnej woni, lecz elektronikę, plastik i wyżyłowane, gabarytowo malutkie silniki z cienkiej ścianki. Wokół było po czesku pięknie, same sielankowe krajobrazy. Można było przystanąć na poboczu i porzuć w zębach trawę z rowu. Dla samego patrzenia. Należało jednak pomyśleć o taktyce, przewidzieć dalsze kroki.

 

Obły miał niewielkie szanse. Widywał przecież to, jak ostro traktowane są motocykle na zakrętach Cervenohorskiego, by przyciśnięte do limitu mogły pojechać tam odpowiednio szybko. Widział w jaki sposób jeździ duet RSV i R1. Zauważył już to, jak wolno jadą w miejscach łatwych. Na przykład długich, szybkich zakrętach, albo prostych, gdzie wcześniej przeważnie byliśmy nieco szybsi, na prawie wszystkich naszych starych motocyklach. Za to jak bardzo szybko znikają w miejscach trudnych, wąskich i niewidocznych. Jakby zakładali, że ruch kołowy na danym odcinku został zamknięty dla innych użytkowników, a prawa fizyki są im obce, margines błędu niepotrzebny. Jakby nic złego nie mogło się tam stać. Obły tak nie ma, jest już za stary. I zbyt powolny. Świat poszedł do przodu, a jemu już tak nie zależy. Uznał, że niczego nie będzie udowadniał, popatrzy z boku na wszystkich tych szybszych. Ewentualnie posłucha motocykli i opowieści. Nie mógł liczyć na zbyt wiele.

 

Przez kilka pierwszych zakrętów Obły zdołał utrzymać tempo RSV1100 i prowadzącego R1. Miał dobry rytm, bo droga wiodła pod górę, a wtedy zawsze jest on szybszy, niż podczas zjazdu w dół. Wspólnie dogoniliśmy kobietę na Monsterze, która miała technikę, sportowy kombinezon i wyścigową linię jazdy. Wiadomo było już, że obaj Czesi są pewni, można im zaufać. Jeśli tylko odrobinę poczekają.

 

I Obły stracił ciąg.

 

Przyczyną była prawdopodobnie ta sama przypadłość, jaka przydarzyła mu się zeszłego lata pod Sankt Polten. Wtedy musiał przez to zawrócić do Polski. Jakiś wirujący w komorze pływakowej śmieć zatkał przelot którejś z dysz, odcinając moc. R1 zniknął, a RSV kiwnął zachęcająco ręką, żeby go wyprzedzić i pojechać przodem, za dziewczyną w białym kombinezonie na czerwonym jak ferrari, dwucylindrowym motocyklu. A Obły niestety miał tylko 6000 obrotów na minutę, czyli poniżej wszelkiej wartości mocy i momentu obrotowego. Przegrywał z oczywistego powodu. Jest tak stary, że musi szwankować.

 

RSV przez chwilę cierpliwie przyglądał się sytuacji w lusterku, lecz w końcu ruszył za R1 i kobietą na Ducati, która uciekła zaniepokojona. Jego silnik ryknął na wyjściu z zakrętu, a powietrze przeszył strzał, a raczej ładunek akustyczny od przerwanego zapłonu na skutek zadziałania quickshiftera. I już ich nie było.

 

To, że wszyscy odjechali, nie miało znaczenia. Największą zagadką było to, czy zdołam pokonać wzniesienie, a potem deprymująco przedefilować na trzech cylindrach obok parkingu z motocyklistami. Bo wielokilometrowy zjazd po drugiej stronie góry, pomógłby zbliżyć się do domu, nawet na niepracującym silniku. Byłoby smutno, gdyby trzeba było oprzeć Obłego na skraju drogi wiodącej tu pod górę tak, jak te wszystkie inne motocykle, które przez lata pokonywała tamta trasa.

 

I tak samo nagle mu przeszło. Odzyskał równą pracę i ciąg. Wskazówka na zegarze szybko pokazała okolice czerwonego pola. Można było jechać dalej. Obły wciąż pozostawał w grze. Choć rozglądał się za przerwą.

 

I stracił na chwilę przód na smołowanej spoinie na wyjściu jednego z zakrętów, przed którą sam ostrzegał RSV i R1. Linia jazdy uciekła, ale zostało to na czas opanowane. Żeby zatuszować niesmak, jaki po uślizgu pozostał, Obły strzelił znów ze sprzęgła przy zmianie na trzy. Przód wydawał się podskoczyć. Było jednak nerwowo.

 

Kobieta miała wirujący pod kaskiem warkoczyk, ciasno przylegający krój kombinezonu wzdłuż talii, wypięte ciało na skutek sportowej pozycji na Ducati z dwoma wydechami. Dopadłem ją jeszcze przed lożą szyderców, czyli licznie zgromadzonych na jednym z zakrętów motocyklowych obserwatorów tego, co tam zwykle się wyrabia w sobotnie, gorące popołudnia. Blokowała, jadąc tą samą linią co Obły, wyraźnie nie chciała oddać pola.

 

Kobieca jak diabli, była kobietą w świecie mężczyzn i można było dostrzec ten błysk stali, jeśli wiedziało się gdzie popatrzeć. W opalizujący, przyciemniany wizjer kasku. Sporadycznie pojawiał się na nim błysk ostrzeżenia. Zadrzyj ze mną, a wyrwę ci serce.

 

Nie udało mi się jej wyprzedzić na oczach wszystkich. Monster wyprostował się, gdy schowała kolano, przesiadła się na oba pośladki i wystrzeliła drogą pod górę. Mignęła prawym kierunkowskazem, kilka zakrętów dalej, gdy nikt już nie patrzył. Dobrodusznie ustąpiła miejsca Obłemu, który był tak zdeterminowany odebrać je samemu, że czekał gotowy pojechać po zewnętrznej. Właśnie tam, gdzie nikt nie patrzył. Wróciłem do RSV i R1, którzy czekali na górze. Potem udaliśmy się do loży szyderców. Nie było tam Polaków. Poszukali innego miejsca.

 

Kierowca RSV1100 nie zsiadł z motocykla. On został zdjęty z krzyża. Jego przegrzany, naciągnięty do granic kombinezon opadł w kroku do kolan, a plecy nie chciały się wyprostować. W takiej pozycji pozostał, aż doszedł w wielkim trudzie i bólu wyrysowanym na twarzy do barierki drogowej, pięć metrów dalej. Opierając się o nią odzyskał pion. W niczym nie przypominał faceta ze stacji paliw w Rymarovie, popijającego dopalacz z dużej puszki. Pełnego entuzjazmu.

 

Do licha, nie miałem odwagi zapytać o to, co się stało, bo nikt z ich czeskich znajomych też go o to nie zapytał, nie zwrócił najmniejszej uwagi. Widocznie to nie pierwszy raz. Fakt, mieli o jeden przejazd góra – dół – góra więcej od Obłego, który musiał przerwać jazdę, żeby nie ryzykować ponownej utraty ciągu z powodu przytykających się gaźników przerzucanych wraz z motocyklem na winklach. Jeśli jednak jego cierpienie nie było wynikiem schorzeń, wypadków, czy czynników innych niż pozycja za sterem na wymagającym motocyklu, to popatrzyłem na RSV1100 z zakłopotaniem. Bo wskazywał na cierpienie, a nie radość z jazdy.

 

Facet z R1, chcociaż dużo starszy od nas, taki właśnie nie był. Zsiadł z maszyny wesoły, czyli zupełnie inny niż wtedy, gdy pokazał się w Rymarovie. Gdy patrzył zakłopotany na niespodziewanego, brudnego Obłego. Za to teraz jego motocykl dał mu pełnię szczęścia, widać było gołym okiem, bo krzyczał do mnie i do swoich znajomych. Gestykulował i opowiadał o wesołych momentach z drogi. O tym jak trzymał za clip-ony, gdy robiło się gorąco na drodze. Prawie wyskoczył z butów z radości, że fajnie to wyszło. Pot nie lał się z niego strumieniami tak, jak u kierowcy Aprilii. Nie tylko pachniał jakimś antysmrodem, ale nie stał krzywo, lecz prawie biegał. To wiele powiedziało o zaangażowaniu obu jeźdźców dwóch różnych motocykli, tak naprawdę dwóch z podobnej kategorii i o podobnej mocy. Widać było jak na dłoni jakiego poświęcenia wymaga nakedowy, niezabudowany tak, jak R1, elektroniczny RSV1100 Tuono.

 

Wskazywało to na cichego zwycięzcę.

 

Wayne Rainey, Rossi, Agostini i inni, nie mogli się mylić. Yamaha to nie tylko fortepiany. To kawał historii, dziś ikona stylu. Nawet jeśli dwójka czasem włazi ze zgrzytem. Moja ikona przeznaczona jest na inne okazje. Ma 1251ccm. Nie pisałem wcześniej o niej, bo nie było powodu. To właściwie on, nazywa się Smoku. Gubi trakcję na otwarciu, tak samo jak kiedyś Broniu. Jeśli nie otwiera przepustnic bardziej, znakomicie płynie po prawie każdej szosie. Ma komfortowe, w pełni regulowane zawieszenie i bardzo mocne hamulce od R1. Wybrałem taki model jakiś czas temu bo ktoś, kto buduje znakomite fortepiany, nie może produkować złych motocykli. Obraz poniżej, to namiastka tego jak lata Smoku:

 

https://youtu.be/133jmJutAms

 

Wysłuchałem jeszcze opowieści Czechów o respekcie wobec motocykla. Temat, o którym u nas w kręgu nawet nie mówi się słowa, oni podzielili na czworo. I mieli rację. Popatrzyliśmy wspólnie na inne motocykle w locie, omówilismy je. Na koniec podziękowałem za wspólną jazdę, przybiliśmy piątki i Obły odjechał. Ani śladu przerwy w pracy jego silnika.

 

Na drugi dzień Obłemu odpadła wskazówka prędkościomierza. Ułamała się tuż przy ośce. Pierwszemu Obłemu w 2005 roku zdarzyło się to samo.

 

To dopiero dziedzictwo.

Komentarze : 3
2020-10-02 19:39:41 jazda na kuli

bijmy do góry w top10! pozdrawiam

2020-08-30 13:21:43 okularbebe

Tak, z ostatniego miesiąca produkcji. Stoicki spokój na pokładzie. Jeździ na małym otwarciu gazu. Ma duży silnik z grubej ściany stali.

2020-08-25 16:15:20 Calmly

Czyli że w jamie pojawiła się XJR 1.3?

  • Dodaj komentarz