Najnowsze komentarze
A cóż to tu tak poznikało ;) ???
Gratuluję zakupu! Też spotkałem si...
Okularbebe2 do: 2022
Dziękuję, szacunek za start przy t...
DominikNC do: 2022
Nie lubię tego oczekiwania. To już...
Okularbebe2 do: 4:24
Dzieki Calmly. Jak linie papilarne...
Więcej komentarzy
Ulubieni blogerzy
Moje miejsca
<brak wpisów>
Moje linki

19.05.2019 21:39

Odrobina słonecznika

Oto salon motocykli, gdzie sprzedawane są marzenia. Różne marzenia. Duży obiekt, pewnie jeden z największych we Wrocławiu. Cyfrowe, plastikowe motocykle stoją w rzędach wewnątrz i na zawnątrz. Stoją i kosztują. Przy okazji czekają na to, by kiedyś w końcu stać się legendą. Jak inne, które jeździły przed nimi i które dziś wszyscy na świecie dobrze znają. Choć najpierw często tak jest, że dzięki spłacie rat kredytowych za spełnione marzenia, można uniknąć zapłaty części podatku. A to na sam początek wystarczy. Resztę się zorganizuje. Może nawet kiedyś bardziej polubi.

 

Na razie te nowe tutaj, w białym salonie nie mają nawet duszy. Są jak telefony na kartę. Chcą dać od siebie wszystko, ale żaden z nich nie może odróżnić się od reszty. Do tego da się wyczuć to napięcie. Napięcie obsługi z powodu dyskretnego nacisku. Na realizację planu sprzedaży, na pozbycie się bieżącego rocznika, namówienie na ubezpieczenie i zegarek. Gotowość do działania. Plus te naklejki na zbiornikach motocykli testowych z krzyczącym wielkimi, drukowanymi literami zapytaniem: „CZY PRZETESTOWALI JUŻ PAŃSTWO NOWE KASKI MARKI BMW?”

 

Nie pasuję do tego miejsca i akurat to widać po mnie z daleka. Czuję się biedny, nieco jakby upokorzony, albo chociaż skrępowany. Przybysz z innego świata.

 

  • A tu masz Katarzynę – wyrywa mnie z zamyślenia przewodnik po tym miejscu i stary kolega, zatrudniony tutaj jako szef serwisu i krawatów.

Rozglądam się po salonie, ale nikogo poza drogimi marzeniami, koszulkami i gadżetami nie dostrzegam, więc pytam się niepewnie: „Katarzynę? A kto to?” i mówię, że „nie znam człowieka”. Chciałem dodać po staremu jeszcze, że: „nie wiem, nie znam i nie interesuję się”, ale w odpowiedzi wskazał na jeden z zaparkowanych tam motocykli. Na K1300R.

  • To nie jest jakaś tam Katarzyna, ale „ka – kuźwa – tysiąc trzysta – kuźwa – R”! - mówię i dotykam jego siedzenia sprawdzając, czy jest tak samo wysiedziane, jak to w K1300R Krisa.

Nie jest. W dodatku motocykl ma karbonowe covery. A mimo to wygląda w tym towarzystwie staro, nieświeżo. Smutno.

 

  •  
    • Jest na sprzedaż? - zagajam.

    • Nie.

    • To po co tutaj stoi?

    • Bo to kolegi.

 

Nie pasował do tego miejsca. Bo dawno temu już stał się legendą. Jego żywiołem jest kręta, górska droga, albo autostrada, a nie salon z nowymi motocyklami. Tu nie zada szyku. Jego czas w tej kategorii przeminął.

 

Po wyjściu na zewnątrz spotykam obcego Bandziora. To tysiąc dwieście pięćdziesiątka, jak mój, ale wersja z owiewką, czyli S. Chyba młodszy od mojego. Ma odbarwienia po wyciekach oleju i benzyny na silniku. Jest brudny, skromny, malutki i tani. Właśnie wydaje się płonąć ze wstydu, gdy jego właściciel długo i namiętnie przymierza się nieopodal na parkingu do jazdy testowej na nowym R1250GS.

 

Ale dlaczego powiększyli mu silnik do 1250? Niemcy oprócz centymetrów sześciennych dorzucili jeszcze zmienne fazy rozrządu, trochę koni, trochę niutonometrów po to, by jeszcze raz okazało się, że stary Bandzior musi odejść. To, co było zarezerwowane dla poważnych motocykli wtedy, dziś jest minimum socjalnym, jakimś motocyklowym pięćset plus albo deputatem na węgiel. Żadnym wzorcem.

 

Wszystko to jednak na darmo, bo przeoczono jeden istotny element. Po czterdziestu latach rozwijania koncepcji najlepszego motocykla turystycznego na świecie, R1250GS wciąż pozostaje z tyłu. Za starym Bandziorem. Bo ma tylko 1254 ccm pojemności, a Broniu o cały jeden ccm więcej. Nie ma to znaczenia na drodze, ale od dużej pojemności, przecież lepsza jest tylko ta większa.

 

Czasem po prostu tak jest, że choćby dostać jeszcze więcej, tego czegoś jednak zabraknie.

 

****************************************

 

Soboty po południu są wielkim, spełnionym marzeniem z całego ostatniego tygodnia. Można wtedy na przykład wyprowadzić i przewietrzyć motocykl. Można też nie wozić ze sobą telefonu, bo zabiera miejsce. Nie mierzyć czasu i nie mieć planu. Gdy wtedy dogonisz grupę obcych motocykli, w której trzy na cztery maszyny to słynne GS, albo coś na ten wzór, od razu poznasz swoje miejsce w szyku. Czyli na końcu, za cudzą kobietą z warkoczem, jadącą na małym, warczącym dwoma garnkami, tym japońskim. A tak w ogóle, to kulturalniej byłoby o to zapytać grupę, czy tak można podczepić się na dłużej, ale...

 

Gdy tak jedziesz na końcu od dawna, a życie w przeszłości cię upokorzyło, to nawet twój duży i zwykle głośny silnik, teraz pracujący na poziomie dwóch i pół tysiąca obrotów, po cichu łka z bólu i miauczy z rozpaczy, jak ty.

 

Zara zara! Przecież wieczorem ktoś czeka na ciebie z grillem, mięsem i piwem. A ty od dawna nie masz przy sobie telefonu, nie masz też poczucia upływającego czasu, a zegarek w Bronku pokazuje wciąż inną godzinę, przesterowaną ostatnią zimą. Podchodzisz więc bliżej do grupy, raczej wreszcie zauważony. Podkradasz się cicho, ale delikatnie naciskasz z lekka na ekipę, żeby zrobili trochę miejsca na drodze. Już wiesz, że twój zegar jednak inaczej bije. Gdy grupa rozdziela się na skrzyżowaniu, w tym samym co ty kierunku, pojedzie już tylko jeden turystyk i ten warczący, japoński z kobietką za sterem. Ona pomiędzy wami. A gość na GS albo czymś na ten wzór, przyspiesza. Niepotrzebnie.

 

Kobieta chce złapać rytm swojego przewodnika, stara się nadążyć. A kobiety na motocyklach są bardzo ostrożne, ale bywają też niebezpieczne i szybkie, a nawet szybsze. Zupełnie tak, jakby nie wystaczało im tylko to, że świetnie radzą sobie na dwóch kółkach, podczas normalnej jazdy. Ambicja podpowiada im, że mogą być równie szybkie, a nawet szybsze niż faceci. I udowadniają to.

 

W tym przypadku kobietę wynosi na przeciwną stronę na jednym z pierwszych zakrętów. Potem jej niepewność na ślepych łukach o ograniczonej widoczności na wąskiej drodze wzrośnie i poczuję się współwinny powstałego napięcia. Zdecyduję się zostawić parę za sobą i przy pierwszej, nadażającej się okazji ostrożnie, bo wraz z zachowaniem wszelkich reguł odstępu, bez niepotrzebnej gwałtowności w manewrze i na małym gazie z wysokiego biegu, ruszę do wyprzedzania. Dużo wcześniej włączając kierunkowskaz, informując o swym zamiarze resztę świata.

 

Mogła tego kierunkowskazu nie zauważyć, goniąc za GS albo czymś na ten wzór, jadącym przed sobą. Więc sypnie po prostu z całej garści. Mały japoński na dwóch garach zaryczy na akcesoryjnym wydechu, jak ścięty biczem. Odpuści dopiero wtedy, gdy zrównam się z nią, ciągle jeszcze zastanawiając się, czy naprawdę chce mi zamknąć drzwi na tamtej krótkiej prostej i nie przepuścić do przodu Bronia, który niczego nie musi, choć mógłby.

 

Bo Bronkowi nie chodzi wcale o nią, lecz o tego jadącego z przodu na GS lub czymś na ten wzór. Niech nie ucieka, lecz przepadnie bez wieśni, a potem zwolni i zajmie się spokojnym krążeniem w parze. Bo dziś jest grill, a Bronek przybędzie na miejsce drogą dookoła i nie spóźni się. Nie będzie dłużej łkał i czekał na końcu, gdy ktoś inny na jego drodze spełnia swe marzenia. To normalne.

 

Nikogo więcej za sobą. Na całym odcinku. Przez kolejne dwie godziny.

 

A tam w górach wyminie się z innymi, podobnymi. Odpoczną oni przy drodze, a potem popędzą jak komety w przeciwnym kierunku, oparci na kolanie. Dużo mocnych nakedów. Coraz więcej. Pojadą tak, jakby nie było tam plam na asfalcie, barierek przy drodze oraz wszystkich tych śmiertelnych wypadków z pozrzucanymi kaskami. Bucząc głośnymi wydechami bez atestu. Bez trwogi o mandaty. Bez litości.

 

Ktoś z nich zrobił Bronkowi zdjęcie w zakręcie. Leżał on z dużym aparatem w rowie pod barierą po zewnętrznej, poświęcony sprawie. Zobaczyłem go w ostatnim momencie. Przeleciałem nad jego głową z szerokim otwarciem na dwójce. Dobry fotograf potrafi stworzyć pozytywną, telepatyczną więź z fotografowanym. Ten taką umiejętność posiadał. Poczułem się zaintrygowany, jak to wyszło, choć nie dotykam kolanem jezdni, nie umiem.

 

****************************************

 

Tłusty boczek, szaszłyki, kiełbasa i piwsko. Dużo tego wszystkiego. Z upływem godzin i alkoholu zwykłe, ludzkie sprawy i opowieści przestały mieć znaczenie. Nie było mnie przy dymie z grilla. Nie dźwigałem na barkach całego świata. Myślami wciąż byłem na drodze wraz z bandą mocnych nakedów. W pamięci wciąż łomotał o kask pęd wiatru. Broniu pewnie jeszcze nie wystygł, jego silnik długo pozostaje gorący, gdy w ciszy odpoczywa w jamie. Dlatego nie można go przykrywać od razu po jeździe. Najlepiej zrobić to po przynajmniej dwóch godzinach. Wtedy jego lakier nie powinien odparzyć się od temperatury metalu, jaka wzrasta pod przykryciem.

 

  • Mógłym pojechać tak, żeby się nie spóźnić – odezwałem się w końcu w towarzystwie, ale jakby sam do siebie, patrząc w dno pustej butelki, przerywając wątek kogoś innego – Mógłbym zrobić ten ostatni odcinek w 40 minut, jak dawniej. Organizm chyba coraz trudniej znosi fale adrenaliny.

  • Ale daj spokój. Szybka jazda nie ma sensu – podchwycił to ktoś z towarzystwa.

  • Nie ma, to prawda. Ale kiedyś była główną częścią tej gry.

 

***********************************

 

Następny dzień bywa wyciszeniem. Dlatego można skupić się na drobiazgach i zwolnić. Nazwać jakiegoś motocyklistę czubkiem tylko dlatego, że wyprzedził wóz z twoją rodziną z 20-centymetrowym odstępem, w złożeniu. Wcześniej jechał długo na twoim zderzaku, gdy obaj przekraczaliście prędkość w terenie zabudowanym. Ale tylko ty ryzykowałeś, jadąc przodem. Wyczuł cię mimo, że prowadziłeś wóz i nie mógł widzieć twarzy. Mimo to wiedział, że czasem nie odpuszczasz. To takie polskie. I głupie.

 

Gdy na ulicy za jednym z aut wyłonił się motocykl bez niczego, przystanąłem tam tak samo, jak inni. Stał tam zaparkowany, a my patrzyliśmy. Przypadkowi ludzie i ja. Ktoś robił zdjęcia telefonem. Zwykły, niski, stary chopper czyli yamaha xv, ale bez niczego. Tylko kanapa, rama, widelec, silnik, kable i koła. Oczywiście byle jak chlaśnięty na czarno, żadnych chromów.

 

Sałatka z zieleniną bywa kropką nad i. Zwłaszcza po grillu ze spalonym mięsem i kiełbasą w skórze z byka. A gdy dodano do sałaty odrobinę słonecznika, to wymiata tak, jak jeszcze jeden ccm pojemności.

 

Gdy wracaliśmy z restauracji, facet siedział już na motocyklu i czekał jakby na mnie.

 

  • Gdzie jest bak? - zapytałem

  • Pod siedzeniem, to amerykańska wersja.

  • Ok – pomyślałem wtedy o tym, że to dziwne, że na to nie wpadłem. Przecież to XV, którą znają wszyscy. Skoro tak, zainteresował mnie jeszcze silnik, z którego sterczały dwie puste lufy, bez niczego. Żadnego wyciszacza – A jaka pojemność?

  • 535, malutki.

  • Aha – i pomyślałem, że to szkoda, że to tylko takie maleństwo. Bez jadu. A on to wiedział, odgadł moją myśl. Po cichutkiej nucie zawodu w moim głosie.

     

Gdy jednak odpalił, potem ruszył i odkręcił rollgaz, zamarłem. Stare, pruskie miasto wydawać by się mogło, że podskoczyło w posadach. Ryk jaki wzniecił mały V2, przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Echo wśród kamienic ulicy sprawiło, że miejski gwar zamilkł na długo po tym, jak facet odjechał. Wyglądał przy tym jak czarne diablisko, na czarnym nie wiadomo czym, bez błotników i baku. Bez jednego koloru, czy lisiej kity. A także frędzla, ćwieka, krzyża maltańskiego. Taki rozmyty zarys jak mara, jak zły duch który zniknął nagle, rycząc jeszcze długo. Jego biegi były długie i szybkie, a brzmienie wraz z natężeniem hałasu pokonało szereg przemian, wydając na deser ryk dragstara startującego na 1/4 mili, w swej końcowej skali.

 

Żaden GS albo coś na ten wzór czegoś takiego nie potrafi.

 

Mnie wzięło.

 

 

 

Komentarze : 4
2019-05-22 22:14:04 okularbebe

a skoro ma dwa gary i od nich wystają dwie oddzielne, naprzemiennie gadające, puste lufy to okazuje się niezłym dzikiem do robienia zamieszania.

2019-05-22 22:08:59 okularbebe

jazda na kuli, refleksja nad tym bezmiarem miażdży motoentuzjazm.

Wypala się w nas ten ogień, patrzymy na motocyklowanie z innej perspektywy. Im więcej latek poleciało, tym bardziej chce się żyć albo nie dać się zaskoczyć.

DominikNC lubię to, gdy po motocyklu nie widać jego możliwości. Ludzie mówią, że mała virago jest dynamiczna dlatego, że nie ma tyle na sobie nawieszane, waży stosunkowo niewiele. To świetny pakiet startowy.

2019-05-21 20:05:32 DominikNC

Na jednym zlocie był konkurs na najgłośniejszy motocykl. Konkurencja silna, duże cruisery, scigacze, mocne nakedy. Kręcenie do odciny, huk i wystrzały. W całym tym szaleństwie niespodziewanie dla wszystkich, włącznie z właścicielem, wygrała właśnie podobna maszyna. Jaka z tego płynie nauka? Pozdrawiam!

2019-05-20 19:22:02 jazda na kuli

latka lecą co tu dużo mówić :) czopery, wolniejsza jazda i refleksja nad bezmiarem szaleństwa. też to czuję i czasem widzę ten bezsens pośpiechu i niepotrzebnego ryzyka.

  • Dodaj komentarz