10.12.2018 22:33
Punkt przejścia
Przypadkiem wyminąłem się z kolegą z ogólniaka. Wciąż nosi dredy, dziurawy, niewyprany podkoszulek, szorty, plecak i sandały. Jechał z naprzeciwka, z góry. Na starej kolarzówce, chyba bez hamulców. Wskazywało na to jednostajne, rozrywające okoliczną ciszę szuranie o asfalt wytartą podeszwą, który to dźwięk usłyszałem wyraźnie, mimo zamkniętej szyby kasku i rozdarcia wydechu Bronka na otwarciu, w podjeździe pod górę. Koleżka utrzymywał stałą prędkość zjazdu dzięki wystawionej sztywno nodze i przy tym patrzył mi prosto w oczy. Zupełnie tak, jakby był ciekaw mojej reakcji na swój zastany widok. Pomimo różnicy w kierunkach jazdy i stopniu zaawansowania w uzbrojeniu, obu nam chodziło o to samo. To jedyny znajomy, z którym nigdy nie mówiliśmy sobie cześć. Nawet teraz było dokładnie tak samo, żadnego gestu na powitanie.
Na trzy, potem na dwa, zaraz na jeden i jeszcze jedna przegazówka między biegami. Mógłbym zostawić motocykl na dwójce, żeby powoli zjechać z asfaltu na nieistotną, polną drogę w kierunku ambony jakiegoś leśniczego.
Ale schodzę zwykle do pierwszego biegu, żeby nie dławić silnika na półsprzegle. Lepiej jest całkiem puścić klamkę i potoczyć się na wolnych obrotach, aby już bez gazu podkradać się jeszcze bliżej. Zachowywać się cicho, nie wzniecać kurzu. Jak intruz, który nie pasuje do otoczenia, lecz mimo to zbliża się jak mara, która nie przemija.
Na wzdłużnych koleinach, częściowo ukrytych w trawie staram się podzielić uwagę. Najpierw na to, co dzieje się pod oponą, której konstrukcja przekroju sprawia, że motocykl w tych warunkach opornie utrzymuje nadany kierunek. Próbuje stoczyć się lub ześliznąć po nachyleniu zakurzonego podłoża. A zaraz potem na wizualną kontrolę już z oddali najbliższego otoczenia ambony, czy nikogo tam nie ma, z kim trzeba byłoby zamienić niepotrzebne słowo. Na wypadek czyjejś ewentualnej obecności, Bronek nie miałby gdzie zawrócić, ani nie potrafiłby uzasadnić swojej wizyty w tym nieprzystępnym miejscu. Nieopodal nie tak dawnej linii frontu i śmierci.
To motocykl na szosę, na gładkich oponach, o krótkim skoku zawieszenia i z nisko poprowadzonym kolektorem wydechowym. Narażony na uszkodzenia, mechanicznie delikatny. Mocny w innym wymiarze, tutaj jest bezbronny. A ja nie jestem rolnikiem. Ani myśliwym. Ani kombatantem ostatniej wojny.
Nie jest łatwo. Polna, dziurawa droga w sierpniu jest zarośnięta wyschniętym zielskiem, ścieżka kręta i w dodatku na zmianę wspina się nieco w górę, by opaść w dół. Żeby dostrzec cel, czyli ambonę z daleka, muszę patrzeć w określony punkt ponad tym wszystkim, ponad terenem porośniętym drzewami, pochylonymi pod wpływem dziejów i szarpiącego wiatru.
Gdy jak zwykle zapowiada się na to, że nikogo tam nie ma, pozwalam sobie na obrót rollgazu. Tak odrobinę, bo silnik natychmiast odpowiada warknięciem z głęboką wibracją, a tył zniesieniem z linii jazdy i w ślad za tym obłokiem rozpływającego się kurzu w miejscu nagłego uwolnienia mocy. Normalnie przy tej wartosci obrotów czerwona igła nie ma nic do roboty, bo jest ona na dole skali, ale tu w obliczu ograniczonej przyczepnosci wyzwalana moc jest przytłaczająca i od razu ponosi. Byłoby łatwiej wtedy, gdyby ten silnik miał tylko jeden cylinder, zamiast czterech w rzędzie.
Można zdjąć kask i nabrać czystego, lecz gorącego powietrza w płuca. Wkrótce uruchamia się wentylator szerokiej chłodnicy. Z silnika promieniuje mechaniczny gorąc, wrzenie skumulowanej energii. Termiczne świadectwo przebytej drogi. Nie wyłączam zapłonu po zatrzymaniu pracy silnika, niech ten chłodzi się w uldze. Drobne kamienie przyklejone do rozgrzanej gumy opon. Strzelanie materii rozprężającego się, stygnącego kolektora wydechu.
Zanim nastąpił postój pod drewnianą amboną bez kawałka cienia, zdałem sobie sprawę z tego, że w takich miejscach można na chwilę skupić uwagę na podobnych drobiazgach wielkiej wagi. Niedaleko od szosy, lecz wystarczająco daleko od Alp, Masajów, K1300R i linii wejścia w zakręt w taki sposób, aby wyjść na prostą po właściwej stronie. Równo z szybszymi. Na właściwym biegu.
Na ambonie ktoś był przede mną. Pozostawił po sobie pustą butelkę po piwie na jej podłodze, czyli śmietnik. Ale to normalka pod naszą szerokością geograficzną, już mnie to nie dziwi. W tym przypadku daje wyraz samopoczucia tego, kto był tam wcześniej. Mógł to być znajomy, pozytywny świr z ogólniaka, którego wyminąłem po drodze tutaj. Ambona stoi niedaleko wsi, w której on mieszka od dziecka.
Butelka jednak nie zasłania widoku na odległą przestrzeń, wciąż mogę śledzić stąd linię wzgórz na południu, już w Czechach, jak kiedyś żołnierze, przelewający tutaj krew. Jedno jest takie miejsce, które widać stąd i ode mnie z domu bez lornetki. To zagłębienie terenu, coś jak opadające zbocza wzgórz do punktu przejścia i wyjścia w świat, jak dla mnie. Tamtędy zmierzamy na południe w poszukiwaniu wrażeń. Tam wyją motocykle. Tam prędkość staje się naprawdę niebezpieczna, a huk przecinanego powietrza ogłuszający. Tam rozprostowują się skrzydła. Nawet jeśli nie przeginają, wydechy mogą zagrać głośniej, silniki przyśpieszyć szybciej, a hamulce hamować mocniej.
Gdzieś tam Bronek wypuścił przelewem nadmiar chłodziwa po jednej z rund. Teraz, gdy szumi jego wiatrak pod amboną widać, że już mu przeszło, bo pod silnikiem jest sucho, ani kropli. Poza tym wtedy przycisnąłem go do limitu obrotów. I kapiąc płynem dał sygnał, że tego upalnego dnia ma już dosyć. Gdzieś tam otrzymałem trafienie kamieniem w reflektor, goniąc za K1300R. Stąd blizna na kloszu. Gdzieś tam o poranku z niedowierzaniem, że to się dzieje, patrzyłem z okna pokoju w motocyklowym Landhausie Rohregger na jaskrawe, oświetlone słońcem szczyty gór, które wznosząc się od dawna, czekały na mnie. Gdzieś tam trafiłem z Obłym na pierwszy i jedyny w tym sezonie ulewny deszcz. Gdzieś tam w kółko i to samo – mieszka początek i koniec mojej motografomanii.
Czasami zastanawiam się, czy w innych czasach, miejscach i na innych motocyklach poczułbym to samo. Wychodzi na to, że chyba nie. Nie mając pojęcia o mocy, zwrotności, brzmieniu współczesnych motocykli oraz o całym, tym barwnym świecie, nie znalazłbym tej ambony. Nawet nie wyszedłbym z psem z domu, gdy wieje i leje.
Wystarczyłby mi zdarty sandał i rower bez hamulca.
Komentarze : 2
Dzięki Calmly. Dobrze jest czasem przyhamować i wejść na ambonę. Lepiej stamtąd widać pewne sprawy.
Ambony były i moim miejscem docelowym krótkich wypadów. Czy to na motocyklu, rowerze lub pieszo, zawsze musiała być odwiedzona ambona. Obowiązkowo. Znałem ich sporą ilość w okolicy, nawet takie o których inni nie słyszeli.
Miejsce kontemplacji i połączenia z wyższym ja. Są niezbędne w życiu niektórych tylko ludzi.
Archiwum
- październik 2023
- styczeń 2022
- październik 2021
- wrzesień 2021
- sierpień 2021
- marzec 2021
- styczeń 2021
- grudzień 2020
- listopad 2020
- październik 2020
- sierpień 2020
- lipiec 2020
- czerwiec 2020
- maj 2020
- kwiecień 2020
- marzec 2020
- luty 2020
- grudzień 2019
- październik 2019
- wrzesień 2019
- sierpień 2019
- maj 2019
- kwiecień 2019
- luty 2019
- grudzień 2018
- lipiec 2018
- czerwiec 2018
- maj 2018
- kwiecień 2018
- luty 2016
- styczeń 2016
- grudzień 2015
Kategorie
- Na wesoło (656)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)