Najnowsze komentarze
A cóż to tu tak poznikało ;) ???
Gratuluję zakupu! Też spotkałem si...
Okularbebe2 do: 2022
Dziękuję, szacunek za start przy t...
DominikNC do: 2022
Nie lubię tego oczekiwania. To już...
Okularbebe2 do: 4:24
Dzieki Calmly. Jak linie papilarne...
Więcej komentarzy
Ulubieni blogerzy
Moje miejsca
<brak wpisów>
Moje linki

08.01.2021 21:29

V2 i lufy

Choinka, rodzina i pies chrapiący obok oraz telewizor w domu. A tam Raport Turbo i news z Piotrkiem Biesiekirskim w europejskim Moto2. Że jego Kalex waży 150 kg, że wyciska 300 na godzinę, że jeszcze nie rzuca słów na wiatr. Opuścił ostatnią rundę mistrzostw świata, bo podobno nie było sensu walczyć do końca. Tylko dlatego, że w poprzednich, debiutanckich wyścigach był ostatni? Kiedyś inaczej to oceni.

 

Ale uwaga tym razem skupia się raczej na telewizyjnych ujęciach. A tam hiszpańskie słońce pali, motocyklowe opony opalizują w silnym, dziennym świetle, motocykle zasuwają po torze bez rzutu jednego cienia, a Piotrek za wcześnie i zbyt szeroko wystawia kolano, inaczej niż inni. Ale pewnie tak mi się tylko wydawało, bo był najmłodszy w stawce, nauczy się jeszcze, ma potencjał. Prawie środek zimy wymazał z głowy dawno nie widziane ujęcia motocykli. A Piotrek przypomniał o nich w newsie. Ten widok motocykli w telewizji, to było jak kanonada petard w noc smutnego sylwestra. Aby do wiosny.

 

Wieczór, trzy dni wcześniej

 

Po załadunku na obrzeżach życia, firm i hal zakładowych w przygranicznych strefach i pod wieczór wśród wskaźników skali mojej nieasertywności można wymienić dwa elementy: czy wóz jeszcze hamuje oraz czy jeszcze skręca. Jeśli nie hamuje i nie skręca, to oznacza naiwne przyjęcie na pakę więcej przekładni, niż pozwalają na to przepisy i konstrukcja pojazdu. Ale oznacza też to, że jeden kurs mniej, że być może zaparkowanie wozu pod domem przed pierwszymi śnieżycami w nocy, że szybsza wypłata. Oraz że namówili, że prawie na siłę te ostatnie przekładnie wepchnęli. No bo pierwszy wózek widłowy nawalił, a ten drugi, japoński co chwilę zakopywał się w śniegu. Że nerwowy operator „widlaka” bywa w pracy tylko do czwartej, ani minuty dłużej, że nazajutrz święto i wolne, że boczna droga powrotna daleka. Jak zwykle wszystkiego więcej, niż zakładałem. Przez to, że późno wyruszyłem, za dużo zrodziło się tej zwykłej, codziennej rutyny i tych małych smuteczków. Plus za dużo błota, śniegu i deszczu. Za duża tęsknota za motocyklami.

 

A tu trzeba jeszcze raz się skupić, dobrze rozplanować i umiejscowić, a potem przymocować zbyt ciężki ładunek. Zapobiec wyciekom oleju z zakupionych, drogocennych przekładni. Ich żeliwo jest delikatne, łatwo pęknie pod swym ciężarem, a jeden z zaworów spustowych nie trzyma. A olej jest gęsty, setki litrów gęstej mazi, uklei wszystko na swej drodze na amen. A wtedy taki uszkodzony towar już się nie sprzeda, a następny klient przecież czeka. Jeszcze nie wypuścił psów na plac magazynu. Zostawił nawet człowieka po godzinach. Będzie niepocieszony, że oklejony śniegiem, dotrę tak późno.

 

Nowe rękawice robocze do wyrzucenia od oliwy, buty przemoknięte od błota, a mokra od śniegu i brudna od smarowidła bluza zamiast w pralce, pozostanie w pobliskim, przemysłowym śmietniku. Obce otoczenie, nieskoordynowane, gwałtowne manewry wózkowego, od których stary lt46 poszturchiwany, gibie się i podskakuje na resorach, klepie o stelaż rozwinięta, mokra plandeka, stuka o wóz maltretowana uderzeniami wózka aluminiowa burta. Brak możliwości odwrotu na zaplecze od dawna organizowanego projektu. Zapłacone, trzeba ładować i ruszać dalej, bo się ściemnia. Nigdy nie kupię świeżego Sprintera, bo w tej podobno przedsiębiorczej udręce i tak poszedłby na zmarnowanie. Jak tamte wszystkie, nie moje.

 

Z szarego, ołowianego nieba na ciemną wstęgę mokrej szosy sypał śnieg albo lało. Na zmianę, albo wszystko naraz. Temperatura spadała. Wycieraczki pracowicie zgarniały w kilkusekundowych odstępach śnieżne płaty i duże krople wody z przedniej szyby. Miały nowe gumy, więc pracowały skutecznie i bezszelestnie. Dzięki nim można było obserwować drogę i patrzeć przed siebie. Wzdłuż przydrożnych drzew, a nawet dalej, w niewiadomą przyszłość. Patrzeć tak daleko, jak tylko się dało. Jak na motocyklu. Mimo zapadających ciemności. Za to w lustrach obłoki wody i pośniegowego błota wirujące z tyłu i po bokach starego, przeładowanego volkswagena lt46 z pociętą plandeką. Tam z tyłu w tej chmurze, niczego nie dało się już zobaczyć. A gdyby po mozolnym, długim rozpędzaniu wreszcie wrzucić piątkę, w ciepłej kabinie, w przebranych butach na inne i suche, miniony dzień wydawałby się jeszcze bardziej zostawać z tyłu. A przeszłość zamieniać w bezkształtną masę. We wspomnienie.

 

Jeszcze tylko kontrolne ważenie za trzy kilometry dalej po drodze, u innego klienta. Wynik: sześć tysięcy trzysta kilogramów zamiast dopuszczalnych 3500. Najmniejszy grat na pace to stalowo - żeliwne 250 kilogramy. Nie do ruszenia łapkami, a zrzucone przeciwwagą swego koła pasowego mogą rozłupać się na pół po uderzeniu o glebę. Rozlewając olej. Sprzedawca to trochę łotr, bo po tych wszystkich latach współpracy, coraz bardziej bezwzględny w dopychaniu wozu. Nie szanuje od dawna starego volkswagena, nie słuchał odmowy z wyjątkową stanowczością. Choć 2,5 TDi ma dopięty chip podwyższający moc pięciocylindrowego silnika na czwórce i piątce, teraz wóz prawie pozbawiony jest siły hamowania, skrętu oraz wyboru: operator wózka właśnie poszedł do domu.

 

Dobrze jest nabrać świeżego powietrza przed takim, jak zwykle ryzykownym, ostatnim kursem tamtego dnia. Odsunąłem szybę. Wciąż sypał śnieg. Błoto na placu zamarzało. Ślisko. Trzeba było wynająć ciężarówkę. Jeszcze zdarza się popełniać błędy.

 

**********************************

 

Obok przechodził właściciel obiektu i wielu zaparkowanych tam ciężarówek. Zagadnąłem go, bo od dawna widać stamtąd na górce pod lasem krosowe kawasaki, które leży w krzakach. Motocykl nie dawał mi spokoju.

 

  • A to nie mój. Komuś nawalił i przyprowadził go tutaj. Tak leży już ze dwa lata. Ale to „chińczyk” jest, nie kawasaki. Nie ma czego oglądać.

     

Po chwili jednak powiedział:

 

  • Mam tu za to Intrudera, tylko mi przeszkadza, chcesz zobaczyć?

  • Nie kupię, bo nie szukam, ale z ciekawości mogę popatrzeć, uwielbiam ten model – odpowiedziałem uznając widok choppera od Suzuki za dużą przyjemność na koniec mrocznego i zimnego dnia.

     

Gdy facet prowadził do jednej z hal, z pamięci wyłonił się katalog z 1987 roku, który przechowuję jak biblię od tamtego roku. To w tym folderze zobaczyłem pierwszy raz motocykle marki Suzuki. Wówczas Intruder 1400 był absolutną nowością, wprowadzoną do sprzedaży po rynkowym sukcesie 700-setki. Wtedy kosztował tyle, co najtańszy sportster 883. A przecież był o wiele lepszym motocyklem pod każdym względem. Pamiętam obrazek ze schematem magistrali olejowej silnika V2. I jego żebrowane cylindry o dużym skoku tłoka. I smukłą linię i niewielką jak na ten typ motocykla wagę. W Świecie Motocykli napisali, żeby sprawdzać mocowanie akumulatora przy tylnym kole – bo koroduje. I nic więcej ze strony mechaniki.

 

Ogromne pomieszczenie mieszczące ciężarówki okazało się rzeczywiście zastawione sprzętem do granic możliwości. Pośród okropnej ciasnoty po lewej, tuż obok dużej spawarki leżała spora hałda szmat, czyściwa, czy czegoś takiego. Wraz z dużymi dętkami do opon samochodów ciężarowych pomiędzy. Ku mojemu zaskoczeniu facet zaczął odwalać tę właśnie bezkształtną górę starych tkanin i gum, warstwa po warstwie. Niespodziewanie długo, więc rzuciłem się do pomocy. Odwalaliśmy i odwalaliśmy prawie cały ten szmateks, by po przeciągającej się chwili odsłonić dopiero tylne koło z widocznym w półmroku wałem napędowym i lufami akcesoryjnych, możliwie długich rur wydechu. Ze szrychami w ulubionym wzorze oplotu, z tymi słynnymi, intruderowymi kosmykami. Po błotniku tylnym wiedziałem już, że to wersja w nie najlepszym, bo nie czarnym kolorze. Zamurowało mnie, gdy po kolejnej chwili zobaczyłem napis 1400 na boczku. To było coś! Jak przypadkowe spotkanie po długich latach sympatii ze starszej klasy, która przez dotychczasowe, szare życie o żywionych uczuciach wobec niej miała nigdy w życiu się nie dowiedzieć... Bo niby dlaczego i po co?

 

Nie daliśmy rady odwalić wszystkiego. Pod przykryciem bajzlu pozostał widelec, reflektor i przednie koło. Mimo sztucznego światła, po oczach raził połysk chromów i charakterystyczny kształt silnika oraz reszty motocykla. Pikowane siedzenie. Gruba opona. Ster szeroki jak rogi bizona. Był monumentalny jak świątynia. Był wzorcem z dzieciństwa, był ikoną. I taki pozostał do dzisiejszego dnia. Nie wiedziałem co mam powiedzieć, więc facet zaczął mówić sam:

 

  • Rocznik 87, najmocniejsza wersja wybłagana od dziadka w Holandii, który nie chciał oddać. Miał takie trzy i ten był najbrzydszy, bo zaśniedziały. Osiem lat u mnie, mnóstwo zlotów w Polsce i Cechach. Bardzo szybki, sportowe motocykle bywały zaskoczone jego mocą, skrzynia czwórka, świetne przełożenie. Nigdy nie oddałem go nikomu żeby go wyregulować, albo coś w tym stylu. Jeszcze coś by mi popsuli. A przecież nie miałem z nim żadnych problemów. Tylko benzyna, filtry i oleje, nawet świec nie dotykałem...

  • Widzę, że chromy powoli się sypią. Szprychy, dyfer, coś odłazi...

  • A taak, obręcze i szprychy tylko chromowałem na nowo. Czy wiesz jak trudno jest znaleźć kogoś, kto wie jak zaplatać takie koła? Co ja się naszukałem... Dopiero w Łodzi się udało.

  • Wydechy bardzo głośne?

  • Tak, ale ty tego tak nie słyszysz, końcówki są maksymalnie z tyłu. Oryginały do niego są, ale trochę zaśniedziałe.

  • No dobra, a dlaczego idzie do sprzedaży? Naprawdę w tej hali nie ma dla niego miejsca? U mnie też nie byłoby go gdzie zaparkować, jest wielki. Na zdjęciach w internecie wydawał się mniejszy.

  • Nie jeżdżę, nie mam czasu. Ostatnią wycieczkę zrobiłem trzy lata temu, wstyd. W zeszłym roku byłem tylko na przeglądzie. Przecież to bez sensu. A! Dostaniesz jeszcze miniaturę tego motocykla. Nawet w tym samym kolorze.

  • Ale nawet nie planowałem kupować czegoś podobnego. Mam na czym jeździć. Czyli po tak długim postoju nawet nie odpali?

  • Jak to nie?!

 

Przekręcił kluczyk w stacyjce obok cylindra, zajarzyły wyraźnie kontrolki dobrego i złego przy kierownicy bizona. Po czym otworzył dopływ paliwa albo ssania i nacisnął rozrusznik. Ale nie odpalił. Po agresywnym załadunku, szarpaniu wózkiem, ładowanym żelastwem i przeładowanym busem, miałem po prostu dość patrzenia na mechaniczne cierpienia. Poprosiłem o zaprzestanie prób mimo, że po tej czwartej i ostatniej usłyszałem dźwięk pojedynczego odpalenia mieszanki i pierwszego cyklu. Schyliłem się i sięgnąłem do widelca – lagi były mokre, ale olej już wysechł od długotrwałego parkowania maszyny w miejscu. Jako konserwator urządzeń transportu bliskiego, nauczyłem się jednego o hydraulice: trzeba dać jej szansę rozruszać się po przestoju. Uszczelki lubią się podwinąć. A o to akurat nigdy nie pytali na państwowych egzaminach. Z przeciekającym widelcem Intrudera mogłoby być podobnie – ułożyłby się.

 

  • Nie wezmę go tak jak mówiłem, bo nie szukałem takiego, ale gdyby ktoś pytał, to przekażę kontakt. Chromy na silniku, lagach, obręczach i sprężynach w sumie jak nowe. Tylko szprychy i dyfer do poprawy.

  • Jasne, mi się nie spieszy. Takie motocykle już nie stanieją jak wiesz i powinny działać przez długie lata.

  • Wiem, mam Suzuki z 1990. Normalnie jeździ i jest wciąż bardzo szybki. Kiedyś śledziłem wyprawę na Alaskę jakiegoś faceta ze Stanów, którego Intruder jeszcze przed startem miał nawinięte prawie 150000 mil.

  • Tylko wiesz, do Intrudera 1400 potrzeba chłopa. To ma takiego kopa z tych niby tylko 70 koni przy tej pojemności, że kółko podnosi... Nie każdy sobie poradzi.

  • Wiem.

     

I to było najlepsze. Japońskie 69 koni z 1400 ccm w widlastej dwójce. Chciałbym to znowu poczuć i usłyszeć. Tylko raz miałem podobną okazję, ale wtedy tamten model w Opolu był młodszy, słabszy, cichutki i tak wylizany wraz z frędzlami i ćwiekami, że aż onieśmielał wstydliwie w letnie popołudnie z długimi cieniami.

Ale ten tutaj z przygranicznej strefy pod stertą szmat w zimowy, ciemny wieczór, zaparkowany wśród ciężarówek miał kilka swojskich blizn, cztery biegi i jak podejrzewam piekielny dźwięk, niesiony na dłuuugich lufach. Było o czym myśleć w drodze powrotnej, gdy w zaspach i już na pusto kółka się ślizgały.

Komentarze : 6
2021-01-12 15:07:24 okularbebe

Jeśli tylko coś mi się urodzi to napiszę. Na razie wyzuty z wrażliwości, cynizm i pogarda dla słowa pisanego wzięła górę. Czekamy wiosnę i na chwilę słabości, wtedy znów wróci natchnienie heh. Jest jeszcze kilka wątków jak na przykład:

- wspomnienie pierwszej jazdy legalnie z prawiem jazdy kat A na FZ750, należącej do Calmly'ego sprzed prawie dwudziestu lat,
- CZ 175 u starszego pana w garażu, którą przemycano towary deficytowe z Czech,
- Suzuki GT380 jako pierwszy sprzęt, który mnie poraził, na którym przewiózł mnie ojciec pierwszy raz w życiu,
- czy też pierwsza wyprawa na simsonie do Kudowy - Zdrój w 1994 roku.
- wycinek z odrobiny ckliwych marzeń o tym, jak to by było, gdyby Obły spotkał na swej drodze inne motocykle na trasie, a których może nigdy nie spotkać, bo przepadły
Coś się wybierze...

2021-01-11 19:31:05 DominikNC

Okularbebe - poeta drogi. Nie wierzę, że się wypaliłes, do tej głowy przyjdą kolejne przemyślenia, nawet jak nie będziesz chciał. Wtedy pisz. Nie komentuj własnych tekstów. Bez Ciebie zostanie tu tylko do poczytania jazdanakuli. Pozdrawiam!

2021-01-10 16:32:36 okularbebe

Przekładnie były chinskie z "agrestem" ich alfabetu zamiast naszych liter i pustymi oknami zamiast danych liczbowych. Stanowiły część systemu produkcyjnego którego specyfiki nie bylo jak i gdzie zweryfikować.

Ale rzeczywiście, jeździłem przeładowany. Dwu i trzykrotnie. Wcześniej i później gdy trzeba było.

Ale też ratowałem dziesiątki razy kierowców zawodowych w tarapatach, którym sie tylko wydawalo ze są święci i zawsze prawilni. Łezki dorosłym facetom wycierałem też gdy sie przeladowalo i przydzwonilo.

Wypaliłem się. Nie mam już o czym pisać. Dzięki

2021-01-10 14:44:46 thrillco

Juz od tego "3 dni wczesniej" łatwo się jednak zorientowac, że miałeś swiadomośc, że jest przeładowany a dodam, ze w erze wszelikch aplikacji na telefony sa tez takie, które pozwalją okreslić wage zaladunku...W sumie to nawet nie jest wyższa matematyka, to ledwo dodawanie...Nie mam nic do dodania, sam napisałes, ze jeden kurs mniej szybsza wypłata itp...nie próbuj oszukać czytelnika oszukując sam siebie...

2021-01-10 11:10:02 okularbebe

To sie nazywa świadomość cywilizacyjna. Tak jak napisałem. Wynająłem ciężarówkę. Przejechałem nieświadomie tylko 3 km do kontroli masy towaru, którego wagi wcześniej znać nie mogłem. Niczego nie usunę bo nie muszę. Intruder za drogo.

2021-01-10 09:51:41 thrillco

Wiesz...To ciekawy wpis i nawet u mnie, jako nie szukającego takiego motocykla to wzbudzający pewną doze zainteresowania i kilku pytań, gdzie, za ile, jak to naprawdę wyglada. Jednak moja druga natura, zawodowego kierowcy ciężarówki a jednocześnie motocyklisty noguje pierwszą część wpisu. pewnie sam wiele razy narzekałeś na stan dróg w Polsce. Nie zaprzeczysz, bo nie ma takich ludzi, którzy by na to nie narzekali. A z drugiej strony robisz dwukrotnie przeładowane transporty, czyli łamiesz zwyczajnie wszelkie normy i przepisy, które m.in. sa po to by stan owych dróg nie ulegał zbyt szybkiej degradacji. ja juz pominę kwestie przepisów w ogóle bo nawet nie mam na to siły by komentowac ale moze po prostu...usun pierwszą częśc wpisu bo mnie osobiście to silenie sie na poetyckie opisy nie przekonuje, gdy piszesz jakiej głupoty dokonujesz byle zarobić. Po prostu nie. Tajemnica m.in. niemieckich dróg polega nie tylko na tym, ze sa lepiej budowane ale tez na tym, ze ledwie jednostki dokonują takich głupot jaką opisałes. Bo kazdy wie, ze to nie jest wyłacznie kwestia mandatu. Clou - gdzie i za ile ten Intruder?

  • Dodaj komentarz