Najnowsze komentarze
A cóż to tu tak poznikało ;) ???
Gratuluję zakupu! Też spotkałem si...
Okularbebe2 do: 2022
Dziękuję, szacunek za start przy t...
DominikNC do: 2022
Nie lubię tego oczekiwania. To już...
Okularbebe2 do: 4:24
Dzieki Calmly. Jak linie papilarne...
Więcej komentarzy
Ulubieni blogerzy
Moje miejsca
<brak wpisów>
Moje linki

07.03.2020 22:07

W świątyni GSXR

  • Że tobie chciało się aż tak daleko po to jechać? – zdziwił się K1300R, podsumowując moją krótką relację z drogi, liczącej ponad 400 kilometrów w jedną stronę.

 

Po to tylko, żeby wrzucić na pakę kilka starych gratów dla Obłego. Za trochę forsy, której już nikt nigdy nie odda. Bo takich motocykli nikt już nie chce. Na świecie poza bogatymi, świadomymi rynkami tanieją one w zapomnieniu. Nawet śliczne egzemplarze.

 

Nawet mimo najbardziej rzetelnej, policyjnej kontroli drogowej, jakiej wtedy zostałem poddany, ja i mój pięciocylindrowy wóz dostawczy. Nawet mimo przeprowadzki kolegi, podczas której zniosłem, przewiozłem i wniosłem połowę jego mieszkania po drodze po swoje graty. Na trzecie piętro. Bo tak mam, że często jestem komuś potrzebny. Mimo tego wszystkiego postanowiłem, że jadę. I przy okazji przywiozę bak dla Obłego.

 

Pojechałem jeszcze po gaźniki, bo moje pocą się, amortyzator skrętu, bo mój zostawił sobie Niemiec na pocieszenie gdy płakał, zaślepkę gniazda żarówki w reflektorze, bo zgubił, kranik podciśnieniowy na dwa wyjścia zasilania, bo też poci się i trochę popsułem w nim kurek oraz korek wlewu z kluczykiem, bo mój się rozkalibrował i przecieka na uszczelce , a także coś tam jeszcze.

 

Pojechałem, bo wcześniej, w lecie, musiałem zawrócić w Austrii. Byłem dalej, niż w połowie drogi w Alpy, gdy Obły wciągnął z baku na niskim stanie paliwa rozpadające się na atomy fusy korozji z dna zbiornika, rdzewiejącego od wewnątrz. I na przytkanych dyszach tracił obroty. Bo jego zbiornik ktoś pospawał, a spoiny spawu skorodowały prawie na wylot. Nieodwracalny proces starzenia się świetności.

 

Pojechałem przede wszystkim jednak dlatego, że tam w garażu kolegi leżało więcej takich relikwi pomiędzy stojącymi obok siebie innymi GeeSiXeRami. Pojechałem tam, by popatrzeć na nie i podziwiać. Bo dla mnie wciąż to jeszcze coś znaczy. Japońska myśl techniczna zaklęta w zaparkowanych w jednym miejscu obok siebie kilku podobnych motocyklach z lat osiemdziesiątych i początku dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. A wszystkie wciąż na chodzie, wszystkie chłodzone powietrzem i olejem, bez wody. Wszystkie to olejaki w Suzuki GSXR. Kilka 750 i kilka 1100, po prostu raj.

 

Swoją drogą nigdy nie słyszałem, żeby Suzuki zdechło komuś na drodze całkowicie. Pewnie, że tak było, ale nie słyszałem. Wtedy tam pod Sankt-Polten, Obłemu też nagle przeszło, bo przedmuchał gaźniki wysokimi obrotami, więc dolałem mu do pełna i mogłem polecieć dalej. Nie od razu z powrotem, ale dookoła. Potem byłem z nim jeszcze w Saksonii i wszystko poszło już dobrze. Po prostu nie wydmuchiwałem paliwa z baku do cna.

 

Motocykle błyszczały w sztucznym, bladym świetle. Stały wszędzie, to tu, to tam. Na tarasie, w kuchni i w garażu. A garaż był duży, ale motocykli różnych, poustawianych w nim było tyle, że nie sposób było popatrzeć na nie z daleka, z dystansu. Wszystko stawało się widoczne dopiero na kolanach, z bliska, albo od spodu. I tylko tak należy je podziwiać gdy nie przecinają powietrza, odpoczywają. Trzeba było niemal skradać się na palcach, aby żadnego z nich nie potrącić, albo co gorsza nie przerwócić na inny. Podnosząc ze stopki jednego z GSX1100R z 1986 roku dotknąłem nieopatrznie klamką hamulca o naklejkę na ogonie ustawionego obok, ale nieco powyżej na podnośniku GSX750R z 1991 roku. I w tamtym miejscu pojawiła się malutka, dwumilimetrowa, ale jednak dziurka. Przebiłem oryginalną powłokę, fabryczną naklejkę z Japonii. Z 1991. Przebiłem jak ostatnia łajza.

 

Paweł rzucił się do zaślepienia ubytku palcami. Ja wraz z nim. Naciskaliśmy na naklejkę, żeby się pokryło. Śliniliśmy i naciskaliśmy. Ale jednak nie zaślepiło, bo w lutym w jego garażu było za zimno, naklejka była zbyt sztywna, zmarznięta.

 

Znam Pawła, był wkurwiony. Dopiero wtedy zobaczyłem w jak nieskazitelnym stanie był do niedawna tamten, dotknięty przeze mnie motocykl. Od teraz z dziurką na naklejce na ogonie. Powiedziałem coś w rodzaju „przepraszam, ale przecież wiesz, że każdy drapieżnik musi mieć bliznę”, ale komentarz już nie zadziałał. Gacie opadły.

 

Każdy kolejny mój ruch w garażu był śledzony, poddany analizie przez gospodarza. Padały hasła typu: „tak, możesz usiąść” chociaż o to nie pytałem, tylko sam wsiadałem na kolejny motocykl. Wbrew zasadom. Oszołomiony, zaszczycony mechanicznym towarzystwem. Albo „tylko nie naciskaj na hamulec, bo staną zaciski na zapieczonych trzpieniach”. Mogłem wtedy uruchomić polemikę, że „stary spokojnie, miałem przecież dwa GieeSiXeRy i wiem, że w prawie każdym z nich hamulce da się rozruszać podczas najbliższej, szybkiej jazdy”, jednak te słowa były zbędne.

 

To nie był garaż w luksusowej chacie pod Warszawą. To było muzeum narodowe, świątynia GSXR, a Paweł był tam kustoszem, albo chociaż kapłanem. Drżał o swe eksponaty. Przeczuwał po tym jak o nich mówię, że mógłbym im zrobić krzywdę tak, jak ukłutej siedemsetpięćdziesiątce. Że mógłbym przycisnąć ich silniki do limitu, że na drodze na tych akurat motocyklach bywam kretynem. Mógłbym na nich dojść do odcinki na każdym z biegów. Byle gdzie. Bez mrugnięcia okiem. Bo najpierw Simson, a potem od razu one wyrwały mnie z butów. Bo to ich żywioł wtedy i teraz, mimo wieku. Bo po to stworzyli takie Suzuki.

 

Paweł wspomniał, że widział na moim profilu jak na fajnych drogach Obły jeździ, że tak jak inni, dość szybko. Podejrzewa nawet, że poza kadrem mój GSX750R nie boi się sportowych litrów na wtrysku wcale. Choć Obły wie, że przegra, bywa nieustępliwy, zawsze pragnie odwetu, to prawda.

 

  • Nie gadalibyśmy tutaj dzisiaj – oznajmił nagle – To przez niego.

 

Wskazał na 1100, którym skaleczyłem na początku młodszą siedemsetpięćdziesiątkę z podnośnika. Z wielką pokorą opowiedział krótką historię o jednym z wieczornych przelotów przez Warszawę z kumplami. Że po lansie pod kawiarniami i po rezonującym huczeniu wydechami na starym mieście wybrali się za Wisłę trzypasmówką. Że chłopcy nieco odjechali, ale to nie stanowiło problemu dla jego stu pięćdziesiąciu koni i pięciobiegowej skrzyni, która w porównaniu do 750, nie zmusza do straty czasu na redukcję przełożenia. O tym, że druga setka pojawia się jest już na trójce i za chwilę siedzisz na ogonie poprzedzającego kumpla z jedyną kwestią w głowie, analizowaną na zimno, z wyrachowaniem. Czy brać ich po jednym po trochu, czy wszystkich naraz. Bo mocy, biegu i obrotów wystarczy z przerażającym zapasem. To uzależnia. Nie pozwala przegrywać. Między kolanami pracuje przecież inżynieria pod nazwą GSXR, która sprawia, że nie chcesz, ale musisz wygrać. Przez którą nie znasz wstydu.

 

Gdy o tym opowiadał, zorientowałem się po niewidzialnym śladzie gdzieś na dnie jego źrenicy, że 1100 wystraszył go wtedy śmiertelnie. Postawił go w szpagacie na drodze. Że zakrzywił czasoprzestrzeń dzięki osiągom silnika i całego układu jezdnego do takiego wymiaru, w którym odkrył zdradę, bo było za późno, nie dało się wyhamować, zawrócić i uciec. To ten moment, gdy wydaje się, że nie wystarczy miejsca na drodze. Gdy hamowanie niczego nie zmieni, bo motocykl okazał się stanowczo zbyt szybki, jeszcze szybszy w korelacji do okoliczności. Że prędkość może zamienić się w PESEL i nic więcej, gdy wszystko już ucichnie.

 

Chodziło o to, że ludzie w samochodach nie rozpoznali nie tylko jego zamiarów, ale w ogóle nie dostrzegli komety w jaką zamienił się dosiadając bolid 1100 z 1986 roku. Nie mieli nawet takiej szansy. Ale zmieścił się gdzieś pomiędzy nimi. I zrozumiał. Nie odkręca już w 1100 pomiędzy samochodami. Pokora w jego głosie nie dotyczyła niebezpiecznej sytuacji, ale raczej motocykla. Mówił nie o innych na drodze, ale tak naprawdę o superbiku Suzuki ze strachem i uznaniem w tle. Znamy to a jednak zapominamy, że motocykle są zbyt ostre w ogóle. Wszystkie. Zwłaszcza GSXR.

 

Dał mi część tego, czego potrzebowałem. Graty były pokaleczone, niekompletne, a bak okazał się i tak zardzewiały, chociaż w przeciwieństwie do mojego od zewnątrz, nie w środku. Mimo, że na co dzień zajmuję się handlem szarą strefą interpretacji, z której wyciskam fakty działające na moją korzyść i przez to gra toczy się o najmniejsze detale, od Pawła wziąłem wszystko bez najmniejszego marudzenia. Z wielką radością, że Obły ma wreszcie to, co chciał. Że fusów w gaźnikach już nie będzie pod Alpami. Że mam te części, o które jest coraz trudniej. Że to był piękny dzień.

 

Widziałem jak zgasił światło w garażu i odjechałem z poczuciem, że jego GieeSiXeRy mają się tam dobrze. Że fajnie byłoby tam wrócić i zamiast paru części, załadować całego 1100. Rocznik 1986. Z pięciobiegową skrzynią i oryginalnym, podwójnym, wydechem. Czarno-czerwonego. Kompletnego.

 

Gdy po wszystkim późną, głęboką nocą wracałem autostradą w ulewie i potężnym wietrze od czoła, musiałem zatrzymać wóz na parkingu przy autostradzie. Bo bak bez kranika, którego Paweł nie chciał sprzedać, pachniał benzyną w kabinie zbyt mocno, a na gaźniki, pozostawione na pace ciekła woda przez od dawna pociętą żelastwem plandekę. A przecież to relikwie, o które należy dbać. Więc zadbałem o nie tak, jak tylko potrafię i przywiozłem je do jamy. Dla Obłego.

 

 

 

Komentarze : 3
2020-03-09 09:08:35 okularbebe

jazda na kuli i DominikNC, przywiązuję się do motocykli, "a potem rozstać z nimi się nie umiem" - parafrazując słowa Kazika.

Czasem wyobrażam sobie, że wszystkie te maszyny, które miałem, choć były skromne trzymam do dziś razem. W jakiejś części do każdej z nich wciąż czuję miętę. W sumie jakby teraz podliczyć, to chyba ze trzy modele kupowałem więcej niż raz, nie mogąc się po ich sprzedaży otrząsnąć - GSXR 750, GSX 750 Inazuma i XT600. Wiem, to było bez sensu, ale fajne. Na przykład trafiłem w końcu na XT600 z Belgii, która wyciągała licznikowe 180 na godzinę, bo nie tylko była zdrowa ale i wiedziałem po poprzednikach gdzie jej podkręcić i dodać jadu.

Obły jest trzeci rok. Zrobiłem nim w tym czasie, jak wczoraj sprawdziłem niecałe 5000 km.

Zawsze chciałem XTZ 750, wypróbowałem kilka, ale nie udawało się, a teraz, na razie mi przeszło. Siatka blizn na nich była nie do przyjęcia.

U Pawła w garażu znalazłem się również w celach edukacyjnych. Mogłem omówić i zobaczyć na własne oczy to, co trapi starsze niż Obły egzemplarze. Jak starzeją się i co i jak się w nich kończy. A to przy takich starych, słabszych kondycyjnie motocyklach z linii gsxr lecz używanych "normalnie" jest dla mnie bardzo istotne. Bo nie jestem mechanikiem.

2020-03-08 12:53:45 DominikNC

Tak jest, o to chodzi, że siatka blizn musi być własna. Pozdrawiam!

2020-03-08 10:53:23 jazda na kuli

świetne są te leciwe sprzęty z japonii. łapię się na tym, że zaglądam czasm na olixa i wyświetlam stare afryki czy supertenery 750, czasem transalpy 600, ale one nie mają tych podwójnych bajecznych reflektorów jak Obły. powiększam wtedy i podziwiam ich blizny, wytarte od butów powierzchnie, zmatowiałe zegary, korozję czającą się to tu to tam. wyobrażam sobie jak odpalają, kręcąc długo rozrusznikiem i uwalniając gęsty i cudownie wonny kłąb spalonego oleju i etyliny. myślę wówczas, że za niewiele mógłbym sobie taki okaz kupić, ale potem stwierdzam, że to bez sensu. bowiem, aby zdobyć taki motocykl i naznaczyć go własną siatką blizn, nie trzeba szukać, ani specjalnie się starać ... wystarczy trzymać swoj sprzęt i dużo nim jeździć. na moim zaczynam piąty sezon i coraz więcej czuję przywiązania niż znudzenia.
długo masz obłego? i jaki przebieg wskazują jego zegary?
pozdro, wpis bajera przeczytałem 2 razy.

  • Dodaj komentarz