08.12.2020 21:39
Zaskoczyć V-maxa
Na ulicy przed rondem obok rynku było wystarczająco dużo miejsca, żeby otworzyć szeroko gaz oraz by natychmiast zamknąć przepustnice na głucho i hamować dość mocno. Nowy asfalt położony w tamtym miejscu trzymał motocykl w linii i na miejscu w czasach, gdy wszystko jeszcze było możliwe. Jakieś dziesięć lat temu.
Yamaha TDM850 z 1992 roku to motocykl będący suvem wśród motocykli zanim ktokolwiek tym określeniem ponazywał cokolwiek na czterech kołach. Zanim samochody typu SUV, zaczęły naśladować leciutkie i szybkie pierwsze tego typu odmiany, a potem stały się brzydkie, dwa razy cięższe od zwykłego kombi i przez to powolne. Bo cała moc, hamowanie i sterowanie poszły na marne. Bo prawie wszyscy inni producenci pomyśleli, że budowa SUV-a to łatwizna. Tak samo stało się z motocyklami. Popatrzcie na wagę BMW GS albo Yamahy XT1200Z. Że niby stosunkowo lekkie na papierze? To weźcie na ich pokład pasażera, a wysoki środek ciężkości wkrótce uzmysłowi, że tam wyżej łatwo nie jest i nigdy nie będzie. Ale można się przyzwyczaić.
Już wtedy nie narzekałem na komfort i dynamikę tamtej Yamahy. Bywała katowana na limicie, ale jeździłem na tyle, na ile umiałem. Wystarczało to, co oferowała, bo tak być musiało. To jedyny motocykl, którego nie chowałem pod dach, gdy od tygodnia lało. Bo nie znaczył dla mnie aż tyle, nawet nie miałem przed nim respektu. Dla V-maxa podążającego jak cień za mną również nie znaczył aż tyle. V4 pożerał R2 w TDM bez litości. No może poza niektórymi zakrętami, gdy on się ślizgał, a TDM skręcała. Ale mógł jej uciec, gdy tylko zechciał. Odnosiłem wrażenie, że TDM850 był tak dużym przeciwieństwem tego wszystkiego, co ucieleśniał brutalny, czarny jak heban V-max, że ten ostatni jeździł ze mną tylko z politowania. Że z wyrozumiałością puszczał TDM850 przodem i współczuł jej jeździe. Wystarczyło popatrzeć i posłuchać, żeby zrozumieć, że oba te motocykle, nigdy nie poszłyby w parze. Bo to dwa inne światy. Też zawsze lubiłem V-maxa.
Zazwyczaj jechał jednak jako drugi. Wtedy też. W ogóle wiele lat spełzło na tym, że ludzie jeździli ze mną jako drudzy. Tylko paru gości z nich za takim układem wyraźnie nie przepadało, na przykład CB1300, ale on nie latał inaczej, niż tylko jako pierwszy.
Zasuwałem jak pocisk i po prostu już nie mogłem się zatrzymać, mimo hamowania do ronda. Bo co by powiedział na to V-max, który nie miał mocnych hamulców. Wręcz unikał korzystania z nich, bo pod wpływem rozpędzonej masy V4 stawały się tępe jak bębnowe żeliwo w kołach starych fiatów. Podczas, gdy TDM850 z takimi samymi zaciskami zatrzymywała się w miejscu. Było jej łatwiej bo miała otwartą ramę typu Deltabox i jedynie połówkę pojedynczego, bo rzędowego silnika od FZR. Bo wypuszczając ją na drogi, nikt w niczym nie przesadził. Niestety nawet w urodzie.
Przed samym rondem jest tam zakręt w lewo. Taki niewymagający, poprzedzający przejście dla pieszych i potem miejsce włączenia się do ruchu na skrzyżowaniu o ruchu okrężnym. Wiele lat wcześniej w lokalnej gazecie zacytowałem miejscowego komendanta, że takie właśnie, a nie inne skrzyżowanie w tym miejscu przydałoby się zamiast starego, prawie równorzędnego. Bo dzięki temu może i nie dochodziłoby tam do wypadków? I proszę oto jest, odkąd powstało, wypadków prawie nie było.
Samo przejście dla pieszych i jego okolica okazały się czyste, bez nikogo. Wystarczyło więc w pochyleniu w prawo trafić pomiędzy wymalowane na jezdni pasy zebry i od razu przenieść uwagę na to, czy na rondzie nie pojawi się nikt inny w samochodzie na przykład, na którym pozostawało w tej akurat sytuacji brutalnie wymusić pierwszeństwo. Czasami nie było innej możliwości w tamtych latach. Szybki wjazd na rondo na pochylonym w zakręcie motocyklu wyklucza choćby i najdelikatniejsze, wysublimowane próby awaryjnego hamowania. Dlatego nie było już odwrotu, ani litości.
Gdyby zamiast po okręgu trawiastego wzniesienia będącego środkiem ronda, przeciąć teren na skróty po prostej od wjazdu do wyjazdu z ronda, przez kawałek po bruku obok trawy, wychodziło czysto i nadzwyczaj szybko. Pokonując w ten sposób całe rondo motocykl musiał podskoczyć na brukowanym podłożu, będącym częścią jezdni okalającej trawnik przy dużej szybkości, a następnie zeskoczyć z nierównych kamieni na asfalt po drugiej stronie. Potem jeszcze pochylić maszynę w prawo do wyjazdu znajdującego się prawie w linii prostej na następnym przejściu dla pieszych.
Czyli zaskakując V-maxa.
Nie widziałem jak sobie poradził. Nie obchodziło mnie to aż tak bardzo, bo zawsze był szybszy. Parę lat później żałował decyzji o zakupie rzekomo spokojnego XJR1300 zamiast przynajmniej litrowej, ale sportowej bestii, tak jak to zrobił Calmly. Odnalazłby się na takim motocyklu. Dziś mogę podglądać nieobrobiony materiał z jego gopro, prezentujący jednak kunszt jazdy po zakrętach jego XJRem, który ma ten sam silnik co Smoku i zaledwie 98 koni mocy. A na filmach tego nie widać. Nie widać, żeby czegokolwiek w zakresie tej mocy brakowało.
K1300R też nie dał rady zgubić jego XJR na krętej drodze, a żaden z nich nie odpuścił. XJR świetnie skręca. I dobrze przyspiesza. Ale jego model w jego garści oprócz tego stawał się wyjątkowo szybki. Widziałem to, jak tylna opona zwykłej Yamahy w pochyleniu i na pęknięciach asfaltu po środku jezdni szukała przyczepności za K1300R, gdy ten odpalił elektroniczną petardę. XJR nie miał wyboru. Musiał najechać na te przełomy, bo inaczej brakłoby mu miejsca na drodze. Siły właśnie rosły i stawały się silniejsze niż trakcja. Później poprawiłem mu tłumienie w Ohlinsach przy tylnym zawieszeniu. Dałem wszystko pośrodku. Żeby więcej nie podskakiwały.
Przyszło mi do głowy, że bycie szybszym wynika albo z niewiedzy, albo nieustępliwości. Oraz jednego i drugiego.
Wtedy mogłem tylko podejrzewać, że V-max niechętnie wskoczył na brukowane podłoże ronda, a może nawet zaniechał tego, zwolnił i pojechał po okręgu jak wszyscy. Mógł tak zrobić, bo miał pospawaną po wypadku główkę ramy, a prawdopodobnie powstałe w wyniku tej naprawy nowe naprężenia konstrukcji wywoływały u niego pod wpływem właśnie nierówności dziką szimę.
Gdyby poszedł w ślad za mną, było tam tego trochę do zrobienia: najpierw wjazd podczas hamowania na rondo z prawym pochyleniem, brukowane podłoże podbijające koło, potem zjazd z niego w podskoku i ponowny rzut ciężką, rozchybotaną w tej ostatniej fazie zwrotów maszyną w prawo, do wyjazdu. Nie widziałem tego momentu, bo nie patrzyłem w lusterko, lecz walczyłem z siłami działającymi akurat na mój motocykl, gdy TDM została wypchnięta niemal poza oś jezdni na prawym zakręcie, już za przejściem. Ale warto było. Zbudowana w ten sposób, większa prędkość teleportowała TDM natychmiast dalej, pomiędzy wąską zabudowę kamienic przed rynkiem.
I to tam usłyszałem go za sobą wyraźnie. Echo V4 podczas mechanicznego ryku, spotęgowane pomiędzy oknami. BROOOOOOOOOOOOOOOO!!!
Ominęliśmy knajpę pośrodku wszystkiego, gdzie piliśmy latami, nawet co piątek do zamknięcia i to w tamtym miejscu chyba było najgłośniej, bo najciaśniej. Przeszliśmy obok wejścia do tego lokalu. Obok progu, a potem stolików, przy których wewnątrz zakopconej knajpy mroźnymi nocami wiele razy o tym mówiliśmy. Omawialiśmy to, jak mogłoby kiedyś być. Nie wiedzieliśmy jeszcze, że dokładnie tak się stanie. Że na przykład będzie musiał otworzyć gaz V-maxa szeroko na ulicy obok, jadąc za mną, żeby nadrobić dystans tych kilkunastu straconych metrów. Zrozumiał w locie, że nie zwolnię. Tylko przyspieszę. Poganiany czterocylindrowym widlakiem na grubej oponie. Bez hamulców, albo bez przyczepności. TDM nie pasował do tej sytuacji, V-max tak. Dwa inne światy. Dwie komety.
Ktoś, kto był tamtego dnia na rynku niczego nie zobaczył. Ktoś komu jednak udało się popatrzeć, odwracał wzrok z odrazą, wywołaną ludzką głupotą na motocyklach. 100 na godzinę, albo szybciej. W tamtym miejscu to bardzo szybko. Na tyle szybko, żeby widok jadących motocykli pod ratuszem z rozstawionymi ławkami stał się niewyraźnym zarysem. Marą, albo iluzją. Gdyby nie ryk silników, kręcących wałem tuż przed odcięciem zapłonu. Bezczelnie i bez strachu przebijających o kolejny bieg w górę. Jeden z Masajów robi to jeszcze lepiej w tym miejscu: na tylnym kole. A ja wtedy celowo odwracam uwagę dziecka. Żeby nie patrzyło, tylko jadło swoje lody. Żeby tego nie podziwiało, żeby nie wiedziało, że się znamy. I to tak, jak łyse konie. Że widziałem, jak Masaj podnosi kółko przy 171 na godzinę, bo byłem obok na Broniu i trzyma je tak wysoko, pionowo. Mimo kolein na dole. Nigdy tak jak Masaje nie umieliśmy jeździć, zresztą kogo obchodziło to, co robimy i jak. A jednak.
Na wyjściu z rynku jest wąskie gardło. Dwa narożniki kamienic rozstawionych niewiele szerzej niż wynosi szerokość ciężarówki. Trzeba zwalniać, wszyscy zwalniają. Ale nie my. Żeby trafić w wąskie wyjście przy tej prędkości, trzeba celować motocyklem z daleka. Gdy miałem 13 lat, siedziałem na tylnej kanapie emzety 251 i obserwowałem uważnie to, jak robi rzut motocyklem Artur w środku nocy trzymając łapką wówczas osiemastolatka za 130. A jego tłusty kucyk wirował spod kasku. To nie jest takie trudne, o ile nikt nie wyskoczy.
A ten tam nie wyskoczył, on się słaniał. Nachlany zły duch tego miasta. Znajoma morda, jeśli dziś jeszcze nie przegiął z chlaniem, wcale nie taki głupi. Zrobił dwa kroki do przodu będąc już na środku linii przejazdu i nie więcej. Zawahał się, bo nas chyba jednak zobaczył. Może pozostanie na miejscu? Musiałby stać tam nieruchomo, jeśli wszyscy chcielibyśmy to przeżyć. A jemu było wszystko jedno, był na prawie. Stał prawie na pasach, no, ze trzy metry wcześniej, a to by i tak nie pomogło, gdyby coś poszło nie tak.
Było tak blisko, że nie hamowałem, lecz dodałem gazu, żeby przed nim zdążyć. Zanim go zniesie, bo balansował na krawędzi utrzymania równowagi. Wińsko i promile ciągnęły go w przepaść. Wprost przed rozpędzoną TDM i niehamującego V-maxa. Nie marzyłem o tym, że wszystko się uda, bo nie miałem prawa. Pijany koleś wychylał się właśnie w przód w stronę kolizyjnego kursu, a nie było już miejsca na zmianę trajektorii. Jakakolwiek korekta groziła w konsekwencji katastrofą wynikającą z otarcia się o barierę chroniącą narożnik budynku po lewej albo po prawej, i te krawężniki, te odrapane mury. A to uruchomiłoby łańcuch zdarzeń nie do powstrzymania. Tak to właśnie się zaczyna, gdy kontrola znika.
Udało się, bo dodałem gazu.
Ominąłem go na tyle blisko i tak szybko, że nawet nie potrafię określić w jakiej odległości. Za TDM przeszedł szczęśliwie V-max, który znajdował się już kilka metrów za mną. Dopiero wtedy, za wąskim przejściem rozpoczęliśmy jednocześnie hamowanie do prawego 90 stopni pojawiającego się już po 150 metrach. To, że tak tam można, też pokazał mi Artur na niebieskiej 251. On miał lżejszy motocykl z jednym cylindrem. Nam brakło miejsca do wyhamowania do prawie zera, ale do 50tki japońskim motocyklom zawsze wystarczało. V-max nic nie powiedział. To wiele znaczyło.
-
Sie ma, dobry wieczór – pada ochrypłe powitanie pod nocnym sklepem, gdy o zmroku przechodzę z kobietą po wąskim chodniku obok amatorów taniego wina.
- Cześć – odpowiadam.
Ten sam facet chleje dalej. Całe szczęście, że zatrzymał się pośrodku ścieżki podejścia dla naszych motocykli, bez szansy odwrotu. Spod nocnego gdzieś w tle ulicy widać ten sam wąski wyjazd z rynku. Minęło 10 lat, a widzę to wciąż wyraźnie, jak balansował wtedy na krawędzi. Jak wszyscy tam balansowaliśmy.
Komentarze : 5
Mnie zdziwiło to, ze napisałes, ze po zakretach na TDM łatwo. owszem na pewno łatwiej od V-Maxa, który nie ma do tego zawiasu ale niedawno rozmawiałem ze świezo upieczoną włascicielką TDMki i pierwsze co stwierdizła, jak chodzi o róznice miedzy wczesniejszym nakedem a tmy, to fakt, że po winklach juz nie jest tka lekko, łatwo i przyjemnie bo moto walczy i trzeba ogo nieco zmusić do skręcania...jedno tylko dodam, nie znam stazu na 2oo tej pani, bo być moze doswiadczonemu to nie robi tak wielkiej, że zauwazalnej różnicy. Ona jednak wydawała ise byc średnio zadowolona z dokonanego zakupu i zmiany...Ostatni zabawny fakt...Moja druga połowka bardzo chciała TDM ii Gen. na szczęscie jest sporo za wysoki :)
thrillco oczywiście, że tak myślę gdy to sobie przypominam. Powiem więcej: bardzo rzadko, ale wciąż jeszcze taki bywam, ale to już nie na rynku, heh.
Gie-na-2oo nie ma za co dziękować. Popełniłem tą treść dla przypomnienia sobie, że nie warto otwierać gazu byle jak i byle gdzie...
jazda na kuli tak właśnie się poczułem przesiadając się z Obłego I na TDM850 kolegi. Był majestat, ale potem jakoś tak wszystko prysnęło. Ciężko mi odpalała po zimie.
świetna rzecz. pamiętam jak przesiadłem się z bandita 600, którego miałem 2 tygodnie (pierwsze moto) na czerwoną tdm 850. pamiętam ten ogrom, ten majestat. a teraz? teraz to motocykl wręcz dla mnie mały, żeby nie powiedzieć skromny :)
A nie masz teraz tak, że sobie to przypominasz i myslisz w duchu "Boże jaki byłem głupi!" :)
o kurde felek, ale emocje! Czytalem z wypiekami na twarzy! Dzieki wielkie za ten tekst !!
Archiwum
- październik 2023
- styczeń 2022
- październik 2021
- wrzesień 2021
- sierpień 2021
- marzec 2021
- styczeń 2021
- grudzień 2020
- listopad 2020
- październik 2020
- sierpień 2020
- lipiec 2020
- czerwiec 2020
- maj 2020
- kwiecień 2020
- marzec 2020
- luty 2020
- grudzień 2019
- październik 2019
- wrzesień 2019
- sierpień 2019
- maj 2019
- kwiecień 2019
- luty 2019
- grudzień 2018
- lipiec 2018
- czerwiec 2018
- maj 2018
- kwiecień 2018
- luty 2016
- styczeń 2016
- grudzień 2015
Kategorie
- Na wesoło (656)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)